To niewielka książeczka. Ot, 200 stron, z czego połowę zajmują zdjęcia. Ale te 200 stron okazuje się nadzwyczaj pojemne – zmieściła się w nich i historia Afganistanu, relacja z podróży przez naszpikowaną szkieletami czołgów pustynię, szczegółowa opowieść o dniu codziennym przeciętnej rodziny afgańskiej, portret etnicznego chaosu panującego na tym terytorium, a jeśli komuś i tego mało, to ma też instrukcję produkcji cegieł w warunkach pustynnych. Przede wszystkim jednak znalazło się tu miejsce na spostrzeżenie, niby proste i oczywiste, którego jednak jeśli nikt nie chce przyjąć do wiadomości. Takie mianowicie, że Afganistan nie jest krajem, który da się zrozumieć, ocenić, naprawić i wpisać go w matrycę europejskiego sposobu myślenia.
Kozińska, skądinąd świetna tłumaczka, wybrała się tam jako wolontariuszka mająca uczyć dziewczynki angielskiego. Przygotowała się do wyprawy starannie. Poznała z książek historię, przyswoiła zwyczaje i kulturę, opracowała lekcje angielskiego, tak by nie uchybić afgańskiej mentalności. Miała też świadomość, że mieszkając tam przez kilka miesięcy, będzie musiała pozbyć się części swojej tożsamości, przede wszystkim tego jej fragmentu, na który składa się jej po europejsku ukształtowana kobiecość.
Ani książki jednak, ani inteligencja nie były w stanie przygotować jej na to, jak kwestie płci, czy w ogóle relacje swój – obcy, wyglądają tam w przaśnej, codziennej rzeczywistości. Jej opisy nieustannie popełnianych gaf, ciągle słyszanych napomnień: „Bądź cicho, tu jest Afganistan!", wreszcie powoli, bardzo powoli przychodzącego zrozumienia przypominają jakiś archaiczny ryt inicjacyjny – dopiero z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc przechodzi Kozińska kolejne stopnie wtajemniczenia w tkankę autochtonicznej społeczności.
„Trudno było w nas stłumić potrzebę ruchu przed siebie, przenoszenia się z miejsca na miejsce, karmienia pamięci wciąż nowymi wrażeniami. Człowiek Zachodu czuje się niezręcznie w tej podróży do wnętrza nieznanej wspólnoty, nie zawsze jest gotów na tajemnicę, którą Obcy usiłuje się z nim podzielić" – zanotowała gdzieś pod koniec książki. Jej się udało, bo poddała się powolnemu rytmowi tej podróży. I dzięki temu poznała Afganistan nie jak turystka – zobaczyła go oczami Afgańczyków.