Inicjacja w piasku

Dorota Kozińska zastrzega, że „Dobra pustynia” nie jest ani reportażem, ani literackim wspomnieniem. Tak się jednak składa, że jest i jednym, i drugim

Publikacja: 15.07.2012 16:00

Inicjacja w piasku

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

To niewielka książeczka. Ot, 200 stron, z czego połowę zajmują zdjęcia. Ale te 200 stron okazuje się nadzwyczaj pojemne – zmieściła się w nich i historia Afganistanu, relacja z podróży przez naszpikowaną szkieletami czołgów pustynię, szczegółowa opowieść o dniu codziennym przeciętnej rodziny afgańskiej, portret etnicznego chaosu panującego na tym terytorium, a jeśli komuś i tego mało, to ma też instrukcję produkcji cegieł w warunkach pustynnych. Przede wszystkim jednak znalazło się tu miejsce na spostrzeżenie, niby proste i oczywiste, którego jednak jeśli nikt nie chce przyjąć do wiadomości. Takie mianowicie, że Afganistan nie jest krajem, który da się zrozumieć, ocenić, naprawić i wpisać go w matrycę europejskiego sposobu myślenia.

Zobacz na Empik.rp.pl

Kozińska, skądinąd świetna tłumaczka, wybrała się tam jako wolontariuszka mająca uczyć dziewczynki angielskiego. Przygotowała się do wyprawy starannie. Poznała z książek historię, przyswoiła zwyczaje i kulturę, opracowała lekcje angielskiego, tak by nie uchybić afgańskiej mentalności. Miała też świadomość, że mieszkając tam przez kilka miesięcy, będzie musiała pozbyć się części swojej tożsamości, przede wszystkim tego jej fragmentu, na który składa się jej po europejsku ukształtowana kobiecość.

Ani książki jednak, ani inteligencja nie były w stanie przygotować jej na to, jak kwestie płci, czy w ogóle relacje swój – obcy, wyglądają tam w przaśnej, codziennej rzeczywistości. Jej opisy nieustannie popełnianych gaf, ciągle słyszanych napomnień: „Bądź cicho, tu jest Afganistan!", wreszcie powoli, bardzo powoli przychodzącego zrozumienia przypominają jakiś archaiczny ryt inicjacyjny – dopiero z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc przechodzi Kozińska kolejne stopnie wtajemniczenia w tkankę autochtonicznej społeczności.

„Trudno było w nas stłumić potrzebę ruchu przed siebie, przenoszenia się z miejsca na miejsce, karmienia pamięci wciąż nowymi wrażeniami. Człowiek Zachodu czuje się niezręcznie w tej podróży do wnętrza nieznanej wspólnoty, nie zawsze jest gotów na tajemnicę, którą Obcy usiłuje się z nim podzielić" – zanotowała gdzieś pod koniec książki. Jej się udało, bo poddała się powolnemu rytmowi tej podróży. I dzięki temu poznała Afganistan nie jak turystka – zobaczyła go oczami Afgańczyków.

A jaki to Afganistan? Niby-archaiczny, niewiele się pewnie zmienił od czasu, gdy Aleksander Wielki uganiał się po nim za armią Bessosa. Ale ta archaiczność to znów europejska matryca – Eskimosi nie ewoluują społecznie od jeszcze dawniejszych czasów nie dlatego, że boją się nowinek, lecz dlatego, że nie ma takiej potrzeby – w swoich warunkach naturalnych osiągnęli doskonałość. To samo dotyczy Pasztunów, Tadżyków, Uzbeków, Hazarów i kilku mniejszych ludów, którym przyszło żyć wspólnie na niegościnnym terenie Afganistanu. Nie tworzą narodu sensu stricto, lecz galaktykę dość niechętnych sobie plemion, orbitujących wokół tego, co jest sednem ich tożsamości – wielkiej, wielopokoleniowej rodziny. I dlatego właśnie poniosły tu klęskę wojska Breżniewa, dlatego upadł reżim talibów, dlatego wojska NATO wciąż mają z kim walczyć.

A najlepsze jest to, że Kozińska zauważa to wszystko jakby mimochodem, na marginesie opowieści o lekcjach angielskiego, wycieczkach na pustynię czy wyprawach na bazar. Większość książki to właśnie osobiste, choć erudycyjnie i literacko podkręcone wspomnienia z pobytu u pewnej całkiem zwyczajnej rodziny w Andkhoi. Świetny jest tu jednak również wątek reporterski – pierwszych kilkanaście, może 20 stron opisujących podróż z Kabulu właśnie do Andkhoi.

W jednym akapicie autorka potrafi prowadzić nas równolegle tropem Aleksandra, sowieckich czołgów i oddziałów NATO, drobną przypowiastką wyłożyć całą inność naszych kultur, dosłownie w jednym zdaniu zawrzeć informacje o surowości klimatu i permanentnej niepewności, w jakiej żyją Afgańczycy od ponad 30 lat.

Kozińska obala stereotypy i otwiera oczy, a co najważniejsze – robi to w doskonałym literacko stylu.

Dorota Kozińska, Dobra pustynia W.A.B.

To niewielka książeczka. Ot, 200 stron, z czego połowę zajmują zdjęcia. Ale te 200 stron okazuje się nadzwyczaj pojemne – zmieściła się w nich i historia Afganistanu, relacja z podróży przez naszpikowaną szkieletami czołgów pustynię, szczegółowa opowieść o dniu codziennym przeciętnej rodziny afgańskiej, portret etnicznego chaosu panującego na tym terytorium, a jeśli komuś i tego mało, to ma też instrukcję produkcji cegieł w warunkach pustynnych. Przede wszystkim jednak znalazło się tu miejsce na spostrzeżenie, niby proste i oczywiste, którego jednak jeśli nikt nie chce przyjąć do wiadomości. Takie mianowicie, że Afganistan nie jest krajem, który da się zrozumieć, ocenić, naprawić i wpisać go w matrycę europejskiego sposobu myślenia.

Pozostało 82% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski