Nie jestem Wierą Gran

Agata Tuszyńska napisała książkę o pieśniarce z warszawskiego getta. Kobiecie, której pomówienia o współpracę z gestapo zniszczyły życie. Teraz sama walczy z oskarżeniami ze strony rodziny Władysława Szpilmana, jednego z bohaterów biografii Wiery Gran. Tuszyńska nie chciała i nie mogła go z niej wymazać. – Pianiście wolno było opowiedzieć własną historię. To było „his story”. A teraz jest „her story” – wyjaśnia.

Publikacja: 29.06.2013 01:37

Nie jestem Wierą Gran

Foto: Agencja Gazeta, Anna Bedyńska Anna Bedyńska

Red

Artykuł z archiwum tygodnika Przekrój

Polskie media rozpisują się ostatnio o tym, że niemiecki sąd nakazał usunąć z pani ostatniej książki „Oskarżona: Wiera Gran" fragmenty sugerujące współpracę Władysława Szpilmana z żydowską policją w warszawskim getcie. Dlaczego tak się stało?

Przede wszystkim chciałam podkreślić – robię to również w innych rozmowach z prasą i na spotkaniach autorskich – że ta informacja pochodzi od mojej bohaterki, Wiery Gran, i nigdy, w żadnych okolicznościach, nie twierdziłam inaczej. Nigdy nie utrzymywałam, że Szpilman był żydowskim policjantem w warszawskim getcie, zawsze podkreślałam, że cytuję słowa przekazane przez Gran. Moja książka przedstawia portret pieśniarki, dlatego nie mogło w niej zabraknąć opowieści z getta, dręczących Wierę obrazów i obsesji, wspomnień niewygodnych i bolesnych. Pianista, chcąc czy nie, należał do jej życia, półtora roku występowali razem w dzielnicy za murami. Nie można go było wymazać. Co istotne, owe kontrowersyjne słowa na temat pianisty po raz pierwszy zapisała w 1980 r. w swojej książce „Sztafeta oszczerców". Powtórzyła je w wywiadzie dla Fundacji Stevena Spielberga, zbierającej wojenne świadectwa, 16 lat później. Podczas naszych spotkań mówiła to po wielokroć. Nie zdecydowałam się wyjąć jej tego z ust, ocenzurować, usunąć z jej biografii. Ani w polskim oryginale, ani w żadnej innej edycji na świecie – a książka jest już przetłumaczona na osiem języków – nie pojawiło się sformułowanie świadczące o tym, że podzielam zdanie Gran. Udzieliłam jej głosu, pozwoliłam mówić. Zapisałam jej wspomnienie. Nie jestem odpowiedzialna za jego treść. Tym bardziej że wyraźnie zaznaczam, że nie znalazło potwierdzenia w żadnym z dostępnych mi dokumentów ani w relacjach świadków.

Andrzej Szpilman, syn Władysława Szpilmana, w udzielonym niedawno tygodnikowi „Wprost" wywiadzie powołuje się na opinię prof. Władysława Bartoszewskiego, który był świadkiem w procesie i który miał stwierdzić, że Wiera Gran była osobą chorą i przytaczanie jej słów było bezsensowne.

Pozwolę sobie stwierdzić, że tym razem nie zgadzam się z?profesorem. Może warto przy okazji zdementować inną informację, która pojawia się w?tym pełnym jadu wywiadzie. Andrzej Szpilman podaje, że po?interwencji niemieckiego sądu moja książka będzie wyglądać jak szachownica (dopiero w?drugim wydaniu; obecnego nie wycofano z?księgarń ani z?czytelniczego obiegu –?przyp. red.). Mój tekst liczy kilkaset stron, w?polskim wydaniu 450, w?niemieckim 370 (różnią się liczbą ilustracji), a?decyzja sądu nakazuje zaczernienie tylko 25 wierszy! To?nawet nie jest cała strona. Trudno byłoby na?takiej szachownicy zagrać jakikolwiek turniej. A?już na?pewno nie uczciwy. To?nie pierwsze zmanipulowane twierdzenie, jakim „powód" raczy opinię publiczną, zręcznie podsuwając tropy, by?mnie znieważyć. Nie pierwsze oszczerstwo wymierzone przeciwko mnie. Przypominam raz jeszcze: nie jestem Wierą Gran.

To chyba oczywiste?

Obawiam się, że nie dla wszystkich. Stałam się celem ataków i oskarżeń rodem ze „sztafety oszczerców". Zainteresowanych zachęcam do lektury enuncjacji „powoda" na temat mojej osoby i mojej rodziny w internetowym ścieku. Strona przeciwna stara się mnie sprowokować. Na razie bezskutecznie. Są przy mnie, jak zawsze, przyjaciele i czytelnicy, którzy wierzą w swobodę wypowiedzi. Wyrok sądu niemieckiego istotnie nakazuje zaczernić 25 wersów książki w kolejnym wydaniu. Ale jednocześnie nie podważa mojej pisarskiej rzetelności. Orzeka, że „autorka książki jedynie przytacza wypowiedź piosenkarki Wiery Gran i w wystarczający sposób się od niej dystansuje". I dalej stwierdza: „Nie chodzi bynajmniej o sprawę, która ujrzała światło dzienne w tej książce".

Mam wrażenie, że proces sądowy i cała dyskusja wokół pani książki nie dotyczą wyłącznie, a nawet nie przede wszystkim, rzetelności dziennikarskiej, etyki i pani warsztatu. Rodzina Władysława Szpilmana walczy z panią o jego przeszłość. Tak, jakby oczekiwała, że powie pani: Szpilman nie współpracował z żydowską policją, nie doprowadzał ludzi na Umschlagplatz.

Nie powiem i nie o to chodzi. Tak samo, jak nie może tego stwierdzić z całą pewnością profesor Bartoszewski, który nie był w getcie i zeznał przed sądem, że gdy poznał Szpilmana, nie wiedział, że on tam spędził okupację. Ja cytuję świadka, osobę, z którą Szpilman podczas 16 tragicznych miesięcy wojny współpracował. Nie wiem, w jakiej zażyłości prywatnej pozostawali, ale trwali w bliskiej relacji zawodowej. Czy nie warto by się zastanowić, dlaczego po wojnie tak kompletnie odciął się od niej, wykreślił ją – rozumiem, że świadomie, nie przez zapomnienie – ze swojej historii? Dlaczego w napisanych w 1946 r. wspomnieniach nie pojawia się nazwisko pieśniarki ze Sztuki, dla której skomponował piętnastominutowy szlagier?

Pani pyta, nie stawia tezy.

Nigdy nie napisałam książki z tezą. To wbrew regułom gry. Staram się moich bohaterów rozumieć. To jest słowo klucz. Nigdy też nie ośmieliłabym się kogokolwiek oskarżyć czy osądzić. Zdaję sobie sprawę, że w sztuce wojennego przeżycia jest wiele ciemnych stron, bolesnych, niewyjawionych. Nikt z nas dziś nie może sobie tego wyobrazić. W walce o przetrwanie dozwolonych było wiele chwytów. Jest rzecz jasna granica, ale ośmielam się twierdzić, że inna niż w czasie bez wojny. W tamtym świecie śmierć widniała na horyzoncie każdego dnia. Trzeba się było przed nią bronić w każdej chwili. Faktem jest, iż Wiera Gran twierdziła, że widziała Szpilmana w czapce policjanta. Nie rozumiem, dlaczego nie zareagował podobnie, jak jego syn 30 lat później, gdy po raz pierwszy umieściła scenę z łapanki z jego rzekomym udziałem w swoich wspomnieniach. „Widziałam, widziałam te ręce pianisty" – to zdanie pochodzi z 1980 r. Oboje: pieśniarka i pianista byli w sile wieku. Dlaczego wtedy nie walczyli w sądzie? Raz słyszę, że dlatego, iż nie o tego pianistę chodziło... Innym razem, że ten właśnie wystosował w tej sprawie list do Żydowskiego Instytutu. Wówczas na tym się skończyło. Dziś nie. Istniał zwyczaj obcinania głów posłańcom przynoszącym złe wieści. Tak właśnie się dzieje w moim przypadku.

Andrzej Szpilman zarzuca pani na łamach „Wprost" brak profesjonalizmu. I radzi, żeby wybrała się pani do Żydowskiego Instytutu Historycznego, by sprawdzić, czy Władysław Szpilman figuruje w spisie żydowskich policjantów.

To jest bzdura. Kolejna próba pokazania, że nie znam się na rzeczy. Archiwum Ringelbluma nie zawiera pełnej dokumentacji getta, trzeciej jego części nigdy nie odnaleziono. Nie można z całą stanowczością stwierdzić o przynależności bądź nie do żydowskiej policji na podstawie szczątkowych spisów. Rzeczywiście, na tej liście, która znajduje się w ŻIH-u, Szpilmana nie ma, ale to nie jest ostateczny dowód. Każdy, kto badał warszawskie getto, wie, jak wiele materiałów zginęło, spłonęło, przepadło. Andrzej Szpilman też o tym wie. Ale tego typu wypowiedzi mają mnie po prostu zdyskredytować jako autorkę. Podobnie jak twierdzenie, że „jakaś pani (rzekomo ja?) jeździła po Ameryce i rozpytywała o działalność mojego ojca (Szpilmana!) w gestapo". Czy człowiek przy zdrowych zmysłach mógłby wymyślić coś podobnego? Chętnie spotkam tych, których rzekomo „rozpytywałam".

Czy rozważa pani jednak taką możliwość, że Wiera Gran konfabulowała na temat przeszłości Szpilmana? Na przykład dlatego, że chciała się na nim zemścić?

Gdyby to było już po „Pianiście", filmie, w którym na próżno szukała siebie i jakiejś prawdy o kawiarni Sztuka... pomyślałabym o tym, ale przecież to działo się lata wcześniej. Za co chciałaby się mścić?

Chociażby za to, że – jej zdaniem – Władysław Szpilman po wojnie dołączył do chóru tych, którzy uznali ją za „gestapówkę".

Stefania Grodzieńska mówiła, że i ją tak nazywał, ale jej mąż, Jerzy Jurandot, miał uciszyć plotki spoliczkowaniem ich roznosiciela. Pierwszym i najbardziej upartym oskarżycielem Wiery był Jonas Turkow, organizator imprez w getcie. O nim jednak nie wspominała. O Szpilmanie natomiast mówiła stale. Musiał być jakiś powód. O tym, że to on torturował jej wyobraźnię i sny, świadczą również napisy w jej domu. Ich fotografie mojego autorstwa znajdują się w polskim wydaniu książki. Pojawia się tam sformułowanie „szajka Szpilmana". Czy był to jedynie wytwór jej chorej imaginacji? Może. Ale nie sposób go nie dostrzec.

Mówi pani o tym, że Władysław Szpilman usiłował wymazać Wierę Gran ze swojego życiorysu. Dzisiaj robi to również jego rodzina, która kwestionuje nawet, że Szpilman akompaniował piosenkarce w kawiarni Sztuka.

Nie ulega wątpliwości, że tak było. Znowu każde z?nich ma?własną prawdę. Wiera twierdziła, że to?ona załatwiła Szpilmanowi pracę w?Sztuce. On utrzymywał, że było odwrotnie i?że to?on był tym „znanym i?podziwianym". Ona uważała się za?autorkę pomysłu duetu fortepianowego: Szpilman Goldfeder. On też. Notabene nie przeszkadzało mu granie z?kolegą, o?którym po?latach w?dokumencie Marka Drążewskiego powiedział mimochodem, że należał do?żydowskiej policji. Jakoś na?to?oskarżenie nikt nie zwrócił uwagi...

Coś niewątpliwie musiało się wydarzyć w tamtym okresie między Gran a Szpilmanem. Już nie dowiemy się co.

Pani książka uderza w legendę Szpilmana, który za sprawą filmu „Pianista" Romana Polańskiego stał się bohaterem.

Bardzo cenię ten film, ale nie wiem, na czym miałoby polegać bohaterstwo jego protagonisty. Przeżył. I stał się symbolem. Obrósł legendą, stąd owa spiżowa nietykalność, jaka go otacza. Nie muszę jej ulegać.

Bohater musi być ze spiżu. Niezłomny, bez skazy.

Rzadko bywa. Człowiek jest człowiekiem przez swoją złożoność i niejednoznaczność. Pokazuje to cała wielka literatura. Pianiście wolno było opowiedzieć własną historię. To było „his story". A teraz jest „her story". I nie widzę powodu, dlaczego ktoś ma zamykać mi usta, gdy chcę opowiedzieć o Wierze Gran. Twierdzenie, że moja książka jest zmasowanym atakiem na Szpilmana i przywodzi na myśl praktyki z Marca '68, jest nie tylko głupie, ale i obelżywe. Boli mnie podwójnie: tak z uwagi na ówczesne antysemickie doświadczenia mojego zmarłego męża Henryka Dasko, jak i mojej żydowskiej rodziny.

„Oskarżona: Wiera Gran" jest książką dla wielu niewygodną, nie tylko ze względu na wątki poświęcone Szpilmanowi.

Bo nie uświęca ofiar. Bo piszę w niej prawdę o wszelkich aspektach życia w getcie, także o teatrach, kawiarniach, nocnych lokalach, gdzie mieszkańcy getta bawili się lub choćby chcieli zapomnieć. Nie od początku mieli przeczucie zagłady. Nie wszyscy cierpieli biedę i głód. Nie każdy ma w sobie gen bohaterstwa. I nie każdy rodzi się bojowcem. Nie godzę się na przemilczanie prawdy w imię politycznej poprawności.

Wierzy pani, że istnieje coś takiego jak klątwa Wiery Gran?

Zaczynam jej doświadczać.

Jerzy Giedroyć nie chciał publikować książki Gran. Nie chciał angażować się w osobiste wojny piosenkarki. Pani nie miała wątpliwości?

„Sztafeta oszczerców" jest nie tylko pełna oskarżeń, ale też literacko nieciekawa. Zresztą Giedroyć odradzał mi zajmowanie się tą sprawą. Uważał, że ściągnie to na mnie klątwę i z polskiej, i z żydowskiej strony. Czy się mylił? Wiedział, że to grząski temat, a historie wojenne z ich strategiami przeżycia pełne są mrocznych, nieodkrytych sekretów. Uważam, że warto je drążyć, to jest nam potrzebne, by w pełni zrozumieć naszą własną ludzką tożsamość. Interesuje mnie prawda indywidualnego losu, a nie schematy, w myśl których każdy, kto przeżył wojnę, jest bohaterem.

Agata Tuszyńska

pisarka, poetka, reportażystka. Autorka wielu biografii, m.in. Isaaka Singera, Ireny Krzywickiej, Marii Wisnowskiej, Wiery Gran. W „Rodzinnej historii lęku" opisała losy swoich polskich i żydowskich przodków, w „Ćwiczeniach z utraty" – ostatnie miesiące życia męża, Henryka Dasko. Jest laureatką wielu nagród, w tym PEN Clubu. Jej ostatnia książka to „Tyrmandowie. Romans amerykański".

Artykuł z archiwum tygodnika Przekrój

Polskie media rozpisują się ostatnio o tym, że niemiecki sąd nakazał usunąć z pani ostatniej książki „Oskarżona: Wiera Gran" fragmenty sugerujące współpracę Władysława Szpilmana z żydowską policją w warszawskim getcie. Dlaczego tak się stało?

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Literatura
Kto według Sally Rooney należy do pokolenia bez wyjścia?
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Agnieszka Osiecka bez tajemnic
Literatura
Nie żyje Marcin Wicha. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” miał 53 lata
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Czy Jakub Żulczyk wystartuje na prezydenta?
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Literatura
Powieść Szczepana Twardocha: "Król". Gangi dawnej Warszawy
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”