Dwa „czarne" komiksy Wojciecha Stefańca zwróciły moją uwagę z kilku powodów. Przede wszystkim, mamy do czynienia z klasycznym kryminałem. Stefaniec kontynuuje tradycję Agathy Christie czy Conan Doyle'a: akcja zwarta, napięcie rośnie, postaci niezbyt skomplikowane psychologicznie, motyw zbrodni czytelny. W czasach, gdy intryga powieści kryminalnych topi się w socjologiczno-psychologicznych dywagacjach, a zbrodnia niknie wśród opisów włosa dzielonego na czworo, taka przejrzystość – to biały kruk.
Edycje zapowiadał animowany trailer. Zrealizowany minimalistycznie, ale atrakcyjnie. Zachęcający, żeby sięgnąć po komiksy. Ukazały się niemal jednocześnie forpocztą był „Noir"; wkrótce potem – jego spin-off: „Ludzie, którzy nie brudzą sobie rąk". W pierwszym przypadku plastyczną wizję Stefańca wspomógł scenariuszowo Łukasz Bogacz; drugi zeszyt jest już autorską pracą rysownika/scenarzysty. Publikacje dopełniają się, tak w warstwie tekstowej,jak wizualnej, toteż powinny być czytane/oglądane w tym samym czasie. Która pierwsza? Bez znaczenia.
Stefaniec zabrał się za czarne ilustracje w przerwach między krwawymi obrazkami do „Szelek" (komiksowy thriller ze scenariuszem Jerzego Szyłaka). W „Noir" czerń ma potrójne znaczenie: kolorystyczne, emocjonalne i moralne.
Bohaterowie zostali naszkicowani realistycznie, lecz bez dopieszczania, grubymi pociągnięciami pędzla. Większość scen niknie w mroku, każąc odbiorcy dopowiedzieć sobie resztę. Czerń jest też „elegancka" – maskuje makabrę oraz różnego typu obrzydlistwa. Najwyraźniejsze są... ponarkotyczne majaki, rysowane ostro jak transie. Oko wypływa do szklanki, gruba baba wchłania męża przez otwór między nogami, ciało rozpada się na części. W kolorach byłoby niestrawne, a tak – zachowuje umowność.