Reklama
Rozwiń

Uśmiechnięci bez dopalaczy

Marlena Wilbik, autorka fraszek opowiada Janowi Bończy-Szabłowskiemu o poczuciu humoru Polaków.

Aktualizacja: 01.09.2015 22:04 Publikacja: 01.09.2015 21:38

Uśmiechnięci bez dopalaczy

Rzeczpospolita: Kiedy zaczęło się to pani fraszkopisanie?

Marlena Wilbik
: Mam wrażenie, że było zawsze. Gdy tych fraszek nazbierało się trochę, odważyłam się je pokazać znajomym krytykom. Powiedzieli zdecydowanie: „Ruda, musisz pisać". Więc piszę. A z czego się to wzięło? Myślę, że z dystansu do świata, z tego, że mimo wszystko lubię ludzi.

A jak patrzy pani na bliźnich? Z czego najchętniej się śmiejemy, czym najłatwiej nas obrazić?

Na te pytania powinien odpowiedzieć raczej socjolog niż fraszkopisarz. Z pewnością nie jesteśmy narodem ponuraków. Lubimy czarny humor. Mamy duże poczucie humoru, choć bardziej na temat innych niż siebie samych. Największą radość sprawia mi fakt, że te fraszki integrują pokolenia, bo na spotkania ze mną przychodzą babcie z wnuczkami. I każdy dobrze się bawi.

Czy jesteśmy społeczeństwem pruderyjnym?

Myślę, że Polacy nie są pruderyjnym narodem, pod warunkiem że erotyka podana jest w zgrabnej formie. Bo z jednej strony pojawia się w naukowych rozprawach, czego nie da się słuchać. A z drugiej bywa wulgarna, wręcz chamska, opowiadana np. przy piwie. Nie ma tej wypośrodkowanej. A ja staram się przekonać, że można o „tych sprawach" mówić z uśmiechem. Zresztą nie tylko o nich. Chodzi mi o to, byśmy starali się być uśmiechnięci bez dopalaczy. Po prostu znaleźli ten dopalacz w sobie. Niech on przyjmie formę pasji, dopinguje do realizacji tego, na czym naprawdę nam zależy, będzie formą miłości do bliskich, przypomni osoby, dla których chce nam się żyć.

Często jeździ pani na wieczory literackie. Był jakiś szczególnie niezapomniany?

Każdy jest niezapomniany. Cieszę się, że daję ludziom uśmiech, choć czasem jest to uśmiech „pomimo wszystko". Pamiętam, jak kiedyś zostałam zaproszona na spotkanie do hospicjum. Bardzo się tego bałam. Po przybyciu na miejsce trudno mi było ukryć wzruszenie. Nie traciłam jednak pogody ducha. Ludzie słuchali mnie jak zahipnotyzowani. Po spotkaniu ksiądz, nie kryjąc wzruszenia, powiedział: „Jak będziesz umierać, to przypomnij sobie uśmiechy tych ludzi. I będzie ci łatwiej". To a propos czarnego humoru.

Mocne przeżycie, a co pamięta pani z innych spotkań?

To, że tak wielu ludzi wpada w depresję i jak kania dżdżu potrzebuje uśmiechu, pogody ducha. Czytelnicy mówią mi, że fatalnie znoszą ten dziki kapitalizm, który przybiera formę jak z czasów „Ziemi obiecanej". Narzekają, że jesteśmy społeczeństwem strasznie podzielonym, a ja mam świadomość, że tych podziałów nie zasypie się szybko. Ale cóż ja, słaba kobieta, mogę na to poradzić.

A jak pani radzi sobie z depresją?

Wie pan, może to śmieszne, ale kiedy jest mi naprawdę źle, kiedy ktoś znajomy okazał się podły, mam taką zakamuflowaną listę w szufladzie.

Są tam nazwiska i imiona osób, za które szczególnie mocno dziękuję Bogu, że są. I wtedy robi mi się jakoś cieplej na sercu...

Często otwiera pani tę szufladę?

Na szczęście dość rzadko. Ale jak już otworzę, to powraca wiara w ludzi. Że są wspaniali, mimo wszystko. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że jesteśmy jak kwiatek na łące. I żeby ta łąka była piękna, muszą być na niej różne kwiatki.

To ja przejdę na inną rabatkę, także przez panią uprawianą – społecznikowską.

Razem ze Stowarzyszeniem Orłów Górskiego chcieliśmy zrobić konkurs „dla starszaków i młodziaków" pod tytułem „Tylko piłka musi być okrągła". Jest on odpowiedzią na coraz bardziej doskwierający nam problem otyłości. Najnowsze statystyki biją na alarm. Około 50 proc. dzieci jest otyłych. Lekcje WF to koszmar, bo dzieci nie potrafią biegać. Ułożyłam więc program pod hasłem „Tylko piłka musi być okrągła". Mamy już nawet poparcie Konferencji Episkopatu. Szukamy kolejnych sprzymierzeńców. Myślę, że w nowym Sejmie wrócimy do tematu.

A kolejne wymyślone przez panią hasło: „Piękno naszego języka w codzienności umyka"?

Zawsze zależało mi na międzypokoleniowej integracji. Działaniach, które przypomną, jak ważna jest rozmowa, a nie porozumiewanie się za pomocą lakonicznych komunikatów wysyłanych jako SMS czy e-mail. To właśnie wtedy nie zdajemy sobie sprawy, że „Piękno naszego języka w codzienności umyka". Aby temu przeciwdziałać, razem z uniwersytetami trzeciego wieku i ZNP zorganizowaliśmy konkurs literacki przeznaczony dla dzieci, młodzieży oraz ludzi w wieku 50 plus. Konkurs na fraszkę. Szczegóły na stronie www.konkursnafraszke.pl. Finał w listopadzie. A potem wydamy tomik z utworami laureatów.

Nie obawia się pani konkurencji?

Będę się tylko cieszyć. Zbiorowy śmiech szczególnie skutecznie oczyszcza. I jakie to ćwiczenie dla brzucha!

Nie tylko fraszki

Marlena Wilbik jest uważana, nie bez racji, za godną spadkobierczynię Jana Sztaudyngera. „Odziedziczyła" po nim lekkość pióra, finezję i odrobinę pikanterii. Porównajmy: „Każda jej pozycja to już propozycja", „Myjcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ni godziny", czy: „Jej drabina do kariery ma cztery litery" – to Jan Sztaudynger. „Z łóżka do łóżka nosiła mnie zła wróżka", „Ubóstwiona, bo nie żona", „Wierzę – kłamiesz szczerze", „Już smuga cienia, a wciąż plany i marzenia" – to Marlena Wilbik. Jej fraszki dotykają często naszego życia codziennego. Oto kilka cytatów: „Etyka polityka nie tyka", „Natchnienie na chleb zamienię", „Podłość u ludzi mą czujność budzi", „Kot mruczy, pies szczeka, a ja czekam na człowieka". Oprócz dwóch tomów fraszek: „Chwila motyla" oraz „Kwiatki z rabatki", jest autorką satyryczno-sensacyjnej powieści „Trup". Marlena Wilbik jest też inicjatorką wielu akcji społecznych. —jbs

Literatura
„Bałtyk” Tora Eysteina Øveråsa: tajemnice twórców bałtyckiego kręgu
Literatura
„Świat zagubiony”czyli Polska Ludowa przenosi się w kosmos
Literatura
„Czarodziej śmierci” – nowy kryminał Katarzyny Bondy jak „Breaking Bad” po polsku
Literatura
Jakub Małecki ujawnia szczegóły nowej powieści – „Fabuła wynika z intymności”
Literatura
Ernest Hemingway zabawny i dowcipny. Jest nowy przekład