Album „Oxygene” zmienił oblicze muzyki pop

W sobotę do sklepów trafia wznowiona i rozszerzona wersja przełomowej płyty. Jarre opowiada, jak chciał połączyć klasykę z popem w czasach disco

Aktualizacja: 09.12.2007 14:16 Publikacja: 08.12.2007 00:37

Jean Michel Jarre był zawsze popularny w Polsce. W jego koncercie w Stoczni Gdańskiej wzięło udział

Jean Michel Jarre był zawsze popularny w Polsce. W jego koncercie w Stoczni Gdańskiej wzięło udział 120 tysięcy fanów. Na zdjęciu na koncercie w Maroku, grudzień 2006 r.

Foto: EAST NEWS

Rz: Kiedy zaświtała panu w głowie idea albumu, który okazał się najsłynniejszy w historii muzyki elektronicznej?

Jean Michel Jarre:

Była to konsekwencja poszukiwań związanych z próbą stworzenia pomostu łączącego pop z klasyką. Czułem się z nią związany ze względu na kompozytorską biografię ojca i moją edukację. Studiując w Paryżu u Pierre’a Schaeffera, legendarnego twórcy muzyki konkretnej, doszedłem do wniosku, że kolejnym ogniwem artystycznej rewolucji mogą być syntezatory. Tak narodziła się forma „Oxygene”. Jeśli chodzi o treść, moją nową muzyką chciałem wyrazić atmosferę końca lat 70. Wcale nie planowałem czegoś w rodzaju muzycznego science fiction – chciałem opisać naszą ziemską rzeczywistość. Stąd wziął się projekt okładki przedstawiający glob, który staje się trupią czaszką.

Do dziś pamiętam pierwsze wrażenia po wysłuchaniu „Oxygene”. Muzyka przypominała, że wszechświat jest tajemnicą, a nasza planeta jest samotna w kosmosie. Nie było to przyjemne uczucie, a jednak od muzyki nie można się było oderwać.

W drugiej połowie lat 70. ludzkość była zafascynowana podbojem kosmosu, którego dokonywali Rosjanie i Amerykanie. Ale towarzyszyła mu obawa – wyrażana w literaturze i kinie science fiction, np. w „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka – przed buntem robotów i opanowaniem świata przez tajemnicze, sztuczne inteligencje. Pamiętam dziwne pomieszanie uczuć – marzeń i lęku. Strachu związanego również z coraz poważniejszym problemem zanieczyszczania naszej planety. Dlatego nadałem płycie tytuł „Tlen”. Nie spodobał się rodzinie ani przyjaciołom; uważali, że jest nazbyt chemiczny i za mało romantyczny. Ale obstawałem przy swoim. Podświadomie czułem, że zaczynamy się dusić, że zaczyna nam brakować tlenu. To wtedy zaczęły się rodzić ruchy ekologiczne. Dziś wiemy, że nie roboty i nowe technologie są naszym największym zagrożeniem, lecz my sami. Dlatego surrealistyczna okładka zaprojektowana przez Michaela Grangera jest obecnie jeszcze bardziej aktualna niż 30 lat temu.

Czy mógłby pan przypomnieć, co działo się w muzyce przed premierą albumu?

Królowały dwa skrajne nurty – hedonistyczne disco i buntowniczy punk. Na tym tle „Oxygene” przypominał lądowanie UFO. Zaskoczył wszystkich. Zwłaszcza koncerny muzyczne. Nie będę ukrywał, że miałem problem z publikacją nagrań. Szefowie fonograficznych wydawnictw wytykali mi, że proponuję kompozycje bez partii wokalnych, trwające minimum 10 minut, co miało uniemożliwiać promocję w radiu. Krytykowano mnie również za to, że ograniczyłem instrumentarium do syntezatorów. A przecież właśnie dlatego „Oxygene” okazał się dla wielu słuchaczy objawieniem. Spopularyzował brzmienia elektroniczne i dał początek nowej muzycznej modzie. Wbrew prognozom liczących się wydawców stacje radiowe w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych grały cały album i to w czasach, kiedy w modzie było emitowanie tylko krótkich piosenek. Zapamiętałem niesamowity odzew z krajów bloku wschodniego.

Pana muzyka ilustrowała niezwykle u nas popularny program telewizyjny „Sonda”.

Dostałem mnóstwo listów z Polski. Nagrania interpretowano różnie, ale dominował nastrój zagrożenia, przeczucie bliżej nieokreślonej inwazji i konieczności ucieczki. Francuscy słuchacze zlekceważyli negatywne głosy krytyki. Pierwszy raz publicznie zagrałem „Oxygene” w dniu święta narodowego 14 lipca. Przyszło milion osób. Frekwencja, niespotykana wcześniej na żadnym, nawet rockowym koncercie, zaszokowała wszystkich. Mnie również. Miałem tylko jeden problem. Jak wiadomo, instrumenty wykorzystywane w rocku mogą być rekwizytem barwnego i żywiołowego widowiska. Syntezator nie jest tak mobilny. Dlatego musiałem postawić na wizualizację muzyki, czyli projekcje wideo. Dało to początek moim gigantycznym widowiskom typu światło i dźwięk dla wielu milionów fanów.

Jean Michel Jarre (ur. 1948) jest uważany za ojca muzyki elektronicznej. To mistrz dla wielu generacji muzyków, m.in. new romantic i techno. Syn cenionego kompozytora muzyki filmowej, jako nastolatek grał w zespole rockowym. Jego muzyczną wyobraźnię odmieniły syntezatory. Nagrany w 1977 r. album „Oxygene” jest uważany za jedną z najważniejszych płyt drugiej połowy XX w. Naturalną scenografią koncertów Jarre’a, gigantycznych widowisk typu światło i dźwięk, jest architektura miast. W 1979 r. na występ zorganizowany w dniu narodowego święta na paryskim placu Concorde przybyło około miliona słuchaczy.W 1986 r. w siedzibie NASA w Houston na cześć lotów kosmicznych zagrał dla blisko 1,5 miliona widzów. 800-tysięczną publiczność miał koncert w Lyonie dedykowany Janowi Pawłowi II. Rekordową dwumilionową widownię od-notowała Księga rekordów Guinnessa. Koncert w scenerii egipskich piramid w milenijnego sylwestra oglądało miliard telewidzów na świecie. Dwa lata temu upamiętnił 25-lecie „Solidarności” koncertem i płytą „Live from Gdańsk”. Wiosną tego roku wydał album „Teo and Tea”.

Rz: Kiedy zaświtała panu w głowie idea albumu, który okazał się najsłynniejszy w historii muzyki elektronicznej?

Jean Michel Jarre:

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"