Rz: Od jak dawna ilustruje pani książki dla dzieci?
Weronika Naszarkowska-Multanowska
: To trudne pytanie, bo zilustrowałam jak dotąd zaledwie trzy książeczki. Pierwszą, autorską – „Pamiętnik pewnej damy”, w 1998 roku. Na co dzień jestem malarką, nie ilustratorką. Często decyduje przypadek. Najpierw musi zauroczyć mnie tekst, potem pojawia się chęć zrobienia do niego ilustracji. Nikt mnie o nie nie prosi, nikt nie obiecuje, że je wyda. Mimo to maluję. Tak było w przypadku książeczki „Warjutkowie” z wierszem Michała Zabłockiego. Tak też było i tym razem, przy nagrodzonej właśnie za ilustracje opowieści „Kot”. Przyjaciółka przyniosła mi wypracowanie szkolne o tym tytule. Wyszukała je gdzieś w antykwariacie. Napisała je w 1938 roku ośmioletnia dziewczynka. Uznałam, że jest świetne. O wydanie go pokusiła się nietypowa oficyna — Muzeum Literatury. Poprzednie książeczki też nie były drukowane przez oficjalne wydawnictwa.
Każda z nich jednak zebrała jakieś nagrody. Nie myślała pani o tym, by częściej tworzyć na potrzeby literatury dziecięcej?
Nie. Wówczas moje malowane strony nie byłyby udane. To, że jestem malarką, jest korzystne dla książek. Mam inne niż zawodowi ilustratorzy myślenie o niezadrukowanej stronie.