Zaangażowany i niezależny

Premiera „Working on a Dream”. Bruce Springsteen po raz pierwszy od lat nagrał album radosny, optymistyczny. Postawił na Obamę, pomógł mu w kampanii i cieszy się, jakby sam wygrał wybory

Publikacja: 24.01.2009 00:12

Bruce Springsteen za oceanem jest kimś więcej niż gwiazdą

Bruce Springsteen za oceanem jest kimś więcej niż gwiazdą

Foto: Sony

Bruce Springsteen otworzył i zakończył niedzielny koncert inaugurujący prezydenturę Baracka Obamy przed mauzoleum Lincolna i to chyba najlepiej pokazuje, że jest za oceanem kimś więcej niż gwiazdą.

To symbol tej Ameryki, która nie zna broadwayowskiego blichtru, bogactwa Wall Street. Miewa chwile, gdy przestaje ufać w spełnienie amerykańskiego snu. Ale w końcu zawsze odnajduje wiarę i siłę do realizacji marzeń o sprawiedliwym kraju ludzi pracowitych i uczciwych. Brzmi pompatycznie, ale Amerykanie potrafią takie frazy poprzeć mocą Ewangelii.

[srodtytul]Przyszłość rock and rolla[/srodtytul]

Springsteen stał się gwiazdą, ale pozostał sobą. Chłopakiem z ulicy prowincjonalnego miasteczka w powyciąganym podkoszulku, podartych dżinsach i wykoślawionych kowbojkach. Tacy sami są bohaterowie jego piosenek – uwikłani w społeczne konflikty, bezrobotni, odczuwający ciężar moralny wojny w Wietnamie, a ostatnio także w Iraku. Czy – jak w piosence skomponowanej do „Filadelfii” – odrzuceni chorzy na AIDS.

Ta perspektywa trudnej codzienności, daleka od wyobrażeń Ameryki lansowanych przez Hollywood, wzięła się z osobistych doświadczeń artysty urodzonego w robotniczej rodzinie irlandzkich i włoskich emigrantów (1949).

[wyimek]Springsteen znalazł nowych przegranych bohaterów – żołnierzy, którzy walczą w Iraku [/wyimek]

Muzyka była dla niego jedną z niewielu recept na ucieczkę od życia, które nie dawało większych szans. Grał na gitarze, zakładał amatorskie grupy. Ale dopiero rozczarowanie, jakie przyniosła nauka w Wyższej Szkole Morskiej, sprawiło, że całą energię Springsteen skoncentrował na muzyce. W 1972 r. spotkał się ze słynnym producentem Johnem Hammondem. Ten po przesłuchaniu orzekł, że ma do czynienia z następcą Boba Dylana. Trudno o inne wrażenie, gdy słucha się nagrań debiutanckiego albumu „Greetings From Asbury Park, N. J.” (1973) nagranego z grupą The E-Street Band. Pokazał, że muzyk okrzyknięty następcą Dylana różni się od swojego mistrza rockową ekspresją, witalnością. A także tym, że na sukces musiał czekać do wizyty na jednym z klubowych koncertów wpływowego amerykańskiego krytyka muzycznego Jona Landaua, który napisał pamiętne słowa: „Ujrzałem przyszłość rock and rolla – jej imię Bruce Springsteen”.

[srodtytul]„Solidarność”na koszulce[/srodtytul]

Fascynacja młodym prowincjuszem był tak wielka, że Landau został współproducentem trzeciej płyty Bruce’a „Born To Run”, uważanej powszechnie za jedno z większych wydarzeń płytowych połowy lat 70. Landau potrafił wydobyć z muzyki Springsteena to, co od początku wyróżniało go z grona rówieśników i starszych gwiazd – emocje eksplodujące w pełnych ekspresji piosenkach. Springsteen, śpiewając o podróżach, szukając szczęścia w przyszłości, nie zaś w przeszłości – stawał się symbolem młodego pokolenia. Ale pod koniec lat 70. w jego muzyce zaczął brać górę pesymizm. Gdy musiał walczyć o pieniądze i wolność artystyczną, przekonał się, jak obłudny jest świat show- -biznesu i elit. Dlatego zaczął śpiewać o trudnych wyborach i sytuacjach bez wyjścia.

Tym bardziej zaskoczył w 1984 r. płytą „Born In The U. S. A”, przebojową, ze skocznymi piosenkami, które trafiły na czołówki list przebojów – „Dancing in the Dark”, „I’m on Fire”, „Glory Days”, „I’m Going Down”, „My Home Town”. A przecież nie zdradził swoich bohaterów. Dalej opiewał przegranych żołnierzy Wietnamu. Dla polskich fanów ważne było to, że jeden z muzyków Springsteena występował na okładce płyty w koszulce z napisem „Solidarność”. Taki gest miał swoje znaczenie. Tym bardziej że Springsteen stał się wówczas megagwiazdą.

Ale znowu zaskoczył fanów. Wytchnienia od zgiełku masowych imprez poszukał w kameralnych balladach. W połowie lat 80. rozstał się z zespołem i zaczął nagrywać płyty akustyczne z gorzkimi pieśniami o ciemnych stronach życia Ameryki. Takim albumem był „The Ghost of Tom Joad” nawiązujący do klasycznej powieści Johna Steinbecka „Grona gniewu”. I tu paradoks. Zainteresowanie koncertami Springsteena nie spadło. W maju 1997 r. dał dwa występy w warszawskiej Sali Kongresowej – sprzedano wszystkie bilety, choć było wiadomo, że Springsteen nie wykona żadnego wielkiego przeboju z „Born In The U. S. A”.

[srodtytul]Amerykańska prowincja[/srodtytul]

Powrócił w 2002 r. albumem „Rising” z piosenkami „My City of Ruins” i „Further On (Up the Road)” nagranym pod wpływem wydarzeń 11 września. Znowu śpiewał o Ameryce, prowincji, prostych ludziach. Chciał ich zjednoczyć w najtrudniejszych chwilach. Na „Devils and Dust” sportretował rozterki Amerykanów biorących udział w wojnie w Iraku. To, moim zdaniem, najlepsza solowa płyta, na której osiągnął klasę Boba Dylana. „Magic” dał wyraz rozczarowaniu polityką Busha. Znalazł nowych przegranych bohaterów – żołnierzy walczących w Iraku. Ale nie uprawiał publicystyki. Pozostał bardem, poetą. Sobą. Nie opowiadał wprost o okropnościach wojny, tylko o tęsknocie prostych chłopaków z prowincji, dla których Ameryką jest dom czy rodzinne miasteczko. O nich myślą, błąkając się po pustynnych bezdrożach Iraku.

Paradoksalnie teraz przed Springsteenem najtrudniejsze lata. Tak mocno zaangażował się w poparcie Obamy, że własnym nazwiskiem będzie żyrował wszystkie decyzje nowego prezydenta. Dobre i złe. I dopiero teraz się przekonamy, czy stać go na niezależność, jaką zachował jego mistrz Bob Dylan.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=j.cieslak@rp.pl]j.cieslak@rp.pl[/mail][/i]

Bruce Springsteen otworzył i zakończył niedzielny koncert inaugurujący prezydenturę Baracka Obamy przed mauzoleum Lincolna i to chyba najlepiej pokazuje, że jest za oceanem kimś więcej niż gwiazdą.

To symbol tej Ameryki, która nie zna broadwayowskiego blichtru, bogactwa Wall Street. Miewa chwile, gdy przestaje ufać w spełnienie amerykańskiego snu. Ale w końcu zawsze odnajduje wiarę i siłę do realizacji marzeń o sprawiedliwym kraju ludzi pracowitych i uczciwych. Brzmi pompatycznie, ale Amerykanie potrafią takie frazy poprzeć mocą Ewangelii.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"