[wyimek]Springsteen znalazł nowych przegranych bohaterów – żołnierzy, którzy walczą w Iraku [/wyimek]
Muzyka była dla niego jedną z niewielu recept na ucieczkę od życia, które nie dawało większych szans. Grał na gitarze, zakładał amatorskie grupy. Ale dopiero rozczarowanie, jakie przyniosła nauka w Wyższej Szkole Morskiej, sprawiło, że całą energię Springsteen skoncentrował na muzyce. W 1972 r. spotkał się ze słynnym producentem Johnem Hammondem. Ten po przesłuchaniu orzekł, że ma do czynienia z następcą Boba Dylana. Trudno o inne wrażenie, gdy słucha się nagrań debiutanckiego albumu „Greetings From Asbury Park, N. J.” (1973) nagranego z grupą The E-Street Band. Pokazał, że muzyk okrzyknięty następcą Dylana różni się od swojego mistrza rockową ekspresją, witalnością. A także tym, że na sukces musiał czekać do wizyty na jednym z klubowych koncertów wpływowego amerykańskiego krytyka muzycznego Jona Landaua, który napisał pamiętne słowa: „Ujrzałem przyszłość rock and rolla – jej imię Bruce Springsteen”.
[srodtytul]„Solidarność”na koszulce[/srodtytul]
Fascynacja młodym prowincjuszem był tak wielka, że Landau został współproducentem trzeciej płyty Bruce’a „Born To Run”, uważanej powszechnie za jedno z większych wydarzeń płytowych połowy lat 70. Landau potrafił wydobyć z muzyki Springsteena to, co od początku wyróżniało go z grona rówieśników i starszych gwiazd – emocje eksplodujące w pełnych ekspresji piosenkach. Springsteen, śpiewając o podróżach, szukając szczęścia w przyszłości, nie zaś w przeszłości – stawał się symbolem młodego pokolenia. Ale pod koniec lat 70. w jego muzyce zaczął brać górę pesymizm. Gdy musiał walczyć o pieniądze i wolność artystyczną, przekonał się, jak obłudny jest świat show- -biznesu i elit. Dlatego zaczął śpiewać o trudnych wyborach i sytuacjach bez wyjścia.
Tym bardziej zaskoczył w 1984 r. płytą „Born In The U. S. A”, przebojową, ze skocznymi piosenkami, które trafiły na czołówki list przebojów – „Dancing in the Dark”, „I’m on Fire”, „Glory Days”, „I’m Going Down”, „My Home Town”. A przecież nie zdradził swoich bohaterów. Dalej opiewał przegranych żołnierzy Wietnamu. Dla polskich fanów ważne było to, że jeden z muzyków Springsteena występował na okładce płyty w koszulce z napisem „Solidarność”. Taki gest miał swoje znaczenie. Tym bardziej że Springsteen stał się wówczas megagwiazdą.
Ale znowu zaskoczył fanów. Wytchnienia od zgiełku masowych imprez poszukał w kameralnych balladach. W połowie lat 80. rozstał się z zespołem i zaczął nagrywać płyty akustyczne z gorzkimi pieśniami o ciemnych stronach życia Ameryki. Takim albumem był „The Ghost of Tom Joad” nawiązujący do klasycznej powieści Johna Steinbecka „Grona gniewu”. I tu paradoks. Zainteresowanie koncertami Springsteena nie spadło. W maju 1997 r. dał dwa występy w warszawskiej Sali Kongresowej – sprzedano wszystkie bilety, choć było wiadomo, że Springsteen nie wykona żadnego wielkiego przeboju z „Born In The U. S. A”.