Żeby zostać prezenterem właśnie w tej rozgłośni, mieszkający w Kanadzie David Kid Jensen, nie wahał się ani chwili, by spełnić postawione mu ultimatum: „Będziesz u nas pracował, jeśli dotrzesz do Luksemburga przed upływem 72 godzin...”.
Polscy bohaterowie filmu Piotra Boruszkowskiego i Zbigniewa Sabata dorastali w siermiężnej rzeczywistości PRL, przełomu lat 50. i 60. Pamiętają szarzyznę, brak modnych ubrań i zagranicznych płyt w sklepach. A oni chcieli, jak każde młode pokolenie – wielkiej przygody. I nie ustawali w wysiłkach, by ją sobie zorganizować. W Warszawie istniały wówczas tylko dwa kluby studenckie – Hybrydy i Stodoła. Bawili się więc na prywatkach i – jak wspomina Maria Szabłowska – czuli się europejsko, gdy w sklepach pojawiło się tunezyjskie wino Gelala. Popijając słuchali z wypiekami Radia Luksemburg, nadawanego na falach średnich i nieraz bardzo słabo odbieranego.
– Fala ciągle uciekała i trzeba było dostrajać – wspomina Andrzej Turski. – Dorośli słuchali Radia Wolna Europa; my, młodzi – Radia Luksemburg – wyjaśnia Ryszard Poznakowski.
Polityka była dla nich na dalszym planie. Słuchanie Radia Luksemburg należało zaś do dobrego tonu, więc z entuzjazmem oddawali się temu zajęciu wieczorami i nocami. A następnego dnia w szkole omawiali prezentowane utwory. Zapisywali najświeższe notowania listy przebojów i biegali do EMPiK-ów, żeby w zagranicznych gazetach sprawdzać pisownię obco brzmiących tytułów. A kiedy w Radiu Luksemburg wystąpili Niebiesko - Czarni, nie mogli w to uwierzyć. – Były też nowoczesne, nieznane u nas reklamy, a prowadzący podawali słuchaczom czas mówiąc: „na moim zawsze punktualnym zegarku jest godzina”... - wylicza Tadeusz Sznuk.
Amatorzy zachodniej muzyki spotykali się też w klubie na Nowym Świecie, założonym przez Wojciecha Manna, Andrzeja Olechowskiego i Marię Szabłowską. – Pełna lewizna, ale był – ocenia Wojciech Mann po latach.