Muzyczne bezkrólewie

Zmarł Michael Jackson. Król popu wiódł skrajnie odrealnione życie, ale jako idol jest nieśmiertelny

Publikacja: 27.06.2009 03:52

Podczas koncertu w Bandar Seri Begawan w 1996 r.

Podczas koncertu w Bandar Seri Begawan w 1996 r.

Foto: Reuters

Jego śmierć to nie tylko szok – Jackson odszedł nagle, w wieku 50 lat, tuż przed zapowiadanym na lipiec powrotem na scenę. Ważniejsze jest pytanie, kim był artysta, bezskutecznie reanimowany w czwartkowe popołudnie w domu w Los Angeles.

Na pewno fenomenalnym muzykiem, rekordzistą wszech czasów, współautorem najlepszych popowych piosenek. Ale w ostatnich latach kwestionowano nie tylko jego dorobek, m.in. podkreślając, że nie zrobiłby kariery, gdyby nie producencki talent Quincy’ego Jonesa. W wątpliwość podano jego poczytalność, moralność, działalność charytatywną na rzecz dzieci – właściwie wszystko, kim był wcześniej. Z kochającego muzykę dziecka stał się malcem zmuszanym do pracy i tyranizowanym przez ojca; z emanującego chłopięcą wyobraźnią artysty – rzekomym pedofilem; z pielęgnującego fantazję Piotrusia Pana, który wybudował własny Neverland – oderwanym od rzeczywistości wariatem.

Mało kto żegna dziś Jacksona muzyka – ten opuścił świat jeszcze w połowie lat 90., gdy wygasła jego magiczna moc: zabrakło przebojów i powalających rozmachem koncertów. Mistrz popu zniknął z medialnego obiegu – pojawiał się już tylko jako egzotyczna ciekawostka. Od ponad dekady Jacko jest zaliczany do grona najwspanialszych, ale minionych sław, a jego dorobek, podobnie jak nagrania Elvisa, jest surowcem dowolnie wykorzystywanym do produkcji niekończących się remiksów i kalek.

[srodtytul]Jak złoty pył[/srodtytul]

Życie Jacksona to pasmo niezapomnianych obrazów, które – niczym miniaturowe fotografie – układają się w wielką ikonę. Do głowy przychodzą natychmiast dziesiątki scen. Lata 70., występ Jackson 5: nastoletni chłopiec z pokaźnym afro i krągłą, ciemnoskórą buzią tańczy, trzymając mikrofon na długim kablu. Stojący w tle czterej bracia mają identyczne, tylko większe dzwony i kamizelki, ale są jedynie tłem. To on – roześmiany, genialnie muzykalny – kręci się na skraju sceny i błyszczy. Ledwie dziecko, a na jego widok dziewczyny, ba – kobiety!, piszczą i mdleją. Tak było i wiele lat później, gdy jednym gestem, chwytając się za krocze, wprowadzał stutysięczne stadiony w histerię.

[wyimek]Jacksona zabiły media i my sami – rozgniewani, rozczarowani jego wynaturzeniem i słabościami [/wyimek]

Rok 1983, Jackson zmienia się w wilkołaka: ma lśniąco zielone oczy, niezapomnianą czerwoną kurtkę i przewodzi tłumowi cmentarnych zjaw. Oprócz obłędnego rytmu słychać szuranie jego stóp – to „Thriller“, trwający 14 minut wideoklip, który katapultował teledysk do wymiaru sztuki, a z MTV uczynił centrum muzycznego świata.

Premiera „Bad“, rok 1987, była drugim wybuchem w solowej karierze Jacksona. Ubrany od stóp do głów na czarno mężczyzna o dziewczęcej, już rozjaśnionej twarzy, nienawistnie patrzy w kamerę. Wysuwa podbródek, powtarzając w refrenie: „Jestem naprawdę zły!“, a za plecami ma armię młodych gniewnych. W scenerii stacji metra tańczą razem tak, że zapiera dech. I nie ma już wątpliwości, kto króluje w miejskiej muzyce młodzieżowej. Nikt później nie dokona już niczego podobnego, on sam będzie się ścigał z własną perfekcją i wyobraźnią, choćby na początku lat 90., gdy w finale klipu „Remember The Time“ wykona jeden ze swych zwinnych obrotów i… zmieni się w złoty pył.

[srodtytul]Dekonstrukcja idola[/srodtytul]

Oprócz tych wspaniałych momentów, dzięki którym stał się niedoścignionym bóstwem popkultury – totalnym, bo skutecznie eksportowanym do najodleglejszych i najbiedniejszych wiosek – równie silnie zapamiętane pozostaną inne jego portrety. Te przygnębiające. Długowłosy Jackson, trzymający na kolanach swego przyjaciela szympansa Bubblesa, udziela jednego z nielicznych wywiadów telewizyjnych. Mówi szeptem – skrajnie wycofany, stłumiony, może przestraszony. Coraz bardziej zdeformowana i coraz bielsza twarz skrywana za satynową maską i okularami przeciwsłonecznymi, które – razem z ekscentryczną, militarną garderobą – upodabniały go do Muammara Kaddafiego, obaj stali się symbolami paracesarskiej megalomanii. Wreszcie ręce opancerzone gipsem i plastrami. Jackson nie miał widocznych ran, ale dawał do zrozumienia, że cierpi. Z roku na rok coraz mniej przypominał człowieka, stawał się koszmarną projekcją własnych obsesji, ale także naszych, masowo kreowanych wyobrażeń o megagwiazdorze muzyki pop.

Ostatnia dekada była brutalną dekonstrukcją tego mirażu, a Jackson przeistoczył się w ofiarę własnego wizerunku i pozycji. Potężna medialna machina, teraz już wspomagana przez Internet i tabloidy, obróciła się przeciwko niemu. Jackson słaby, wynaturzony, poddawany nieustannemu leczeniu nie podobał się światu – a ponieważ był najpopularniejszym, obok coca-coli, zjawiskiem na kuli ziemskiej, nie mógł się nigdzie schować. Intymności nie zapewniły mu mury rancza Neverland ani saudyjscy przyjaciele, u których mieszkał, gdy stracił fortunę. A bezlitosnym domysłom nie było końca: czy troje dzieci, z którymi pozował do zdjęć, spłodził sam? Czy ślub z Lisą Presley był komercyjnym zabiegiem? Czy molestował chłopców? Czy to prawda, że odpadł mu nos?

W latach 60. i 70. wspaniali muzycy padali ofiarami rockandrollowego stylu życia: mieszanki narkotyków, alkoholu i psychodelii. Jacksona uśmierciły media, my sami – rozczarowani, rozgniewani jego słabościami. Podobny schemat powtórzył się niedawno z Britney Spears, gdy dziewczyna – jak Jackson – tresowana na gwiazdę nie wytrzymała presji. Przeszła załamanie, odebrano jej opiekę nad dziećmi. Wywinęła się publicznej śmierci w jedyny możliwy sposób: wracając do gry i przekonując nas, że znów jest w formie. Prawdy nie zna nikt i mało kogo ona obchodzi. Nikt nie czyta uważnie wywiadów, w których Spears opowiada, że jest całkowicie (także finansowo) kontrolowana przez rodzinę, uwięziona w roli pacynki pop. Nikt też nie traktował poważnie Jacksona, gdy publicznie wrzeszczał z frustracji i bólu.

A przecież są dowody, choćby w postaci niesamowitych teledysków. W „Leave Me Alone“ (1987 r.) Jackson podróżuje rakietą przez świat pozorów: mija wystrojone w garnitury psy, pozującą w uśmiechu Elizabeth Taylor, wreszcie ginie w gigantycznej paszczy potwora. I powtarza frazę: „Zostawcie mnie w spokoju“. Widać go jeszcze jako więźnia, z przytroczoną do nogi kulą i jako Guliwera, który wstaje, niszcząc przyciskające go do ziemi rusztowania Liliputów. Nakręcony w połowie lat 90. „Scream“ – futurystyczna wizja jego zaszczucia dzielonego z siostrą Janet – kosztował 7 milionów dolarów (to najdroższy teledysk w historii). Nieustannie podglądani żyją w kosmicznym statku. Od siły ich krzyku pękają szyby.

[srodtytul]Ostatni taki posąg[/srodtytul]

Zadziwiające, jak niewiele wiemy o Jacksonie, a dokładniej: jego codzienności, dowodach realnej egzystencji. Odejście króla popu to pożegnanie z tajemnicą, którą – mimo wszystko – udało mu się ocalić. Dziś gwiazdy publicznie jedzą, robią zakupy, uprawiają seks. Opowiadają, jakie książki czytają i jak spędzają czas z dziećmi. Dobrowolnie wyrzekają się prywatności, świadomie nią kupczą, on zaś dramatycznie starał się ją zachować. Jakby chciał udowodnić, że całkowite poznanie drugiego człowieka nie jest możliwe.

Śmierć Jacksona to także rozstanie z epoką wymyślonych idoli, którzy są – jak mawiają Anglicy – „larger than life“ – więksi niż życie, przerastają rzeczywistość. I nie potrafią się uchronić przed upadkiem. Jacksona często porównywano – na niekorzyść – z Madonną, która wytrzymała w popowym maratonie dłużej, bo wciąż konstruowała siebie na nowo i dbała o życie. Wygimnastykowana, prezentowała swą formę, zakładając prawą piętę za lewe ucho. Ale ją także dogania czas i syndrom odrealnienia: z wysportowanej kobiety zmieniła się w groteskową rzeźbę – widać każdy mięsień, nabrzmiałe żyły. Madonna balansuje na krawędzi człowieczeństwa.

Dlatego nowe pokolenie gwiazd, czyli muzyków, którzy wychowali się, śledząc piosenki i karierę Jacksona, panicznie boi się posągowości. Nikt nie chce być idolem, wszyscy przysięgają – w wywiadach, blogach i portalach – że są zwyczajni, nudni, tacy sami jak my. Nie chcą, by utożsamiano ich z jakąś sprawą czy ideą, która mogłaby zacząć żyć własnym medialnym życiem. Kurczowo trzymają się ziemi. Nawet teledyski kręcą o sobie – nie wcielają się w bohaterów, niczego nie kreują. Odżegnują się także od ducha rock’n’rolla: członkowie kapel Editors czy Coldplay mówią, że narkotyki i bunt ich nie interesują, a muzyka to nie balanga, tylko sposób na życie.

Najważniejsza w spuściźnie Jacksona okazała się przestroga: nie bądźcie gigantami, pozostańcie ludźmi.

[srodtytul]Armia kopistów[/srodtytul]

Muzyczny dorobek króla popu pozostaje poza wszelką konkurencją, po pierwsze – w sferze liczb i rozmiarów jego kariery. Nowe technologie, upowszechnienie piosenek w formacie mp3 i ich nieograniczona oferta w Internecie bezpowrotnie zamknęły erę rekordowych sprzedaży płyt oraz długowieczności hitów. Na listach przebojów wymiana dokonuje się szybko, a sukcesem jest nakład kilku milionów egzemplarzy albumu. Jackson sprzedał ich 750 milionów, a przecież kupujący wciąż zdejmują jego płyty ze sklepowych półek.

Można też śmiało powiedzieć, że pozostanie niedościgniony jako twórca perfekcyjnie pomyślanych i wykonanych piosenek. Wokaliści tacy jak Justin Timberlake próbowali się na nim wzorować, odtwarzać ideał: łączyć młodzieńczy wdzięk z tanecznością, lekkimi frazami, delikatnym śpiewem. Na próżno – wszystko to wprawki chłopców, którym brakuje cudownej iskry. Całe pokolenie twórców muzyki klubowej i hiphopowej stara się stworzyć bity, które niezawodnie zelektryzują do tańca. Ale taką siłę ma wyłącznie „Billie Jean“ grana na wszystkich parkietach i imprezach świata – odmieniana przez wszystkie didżejskie przypadki, cięta na fragmenty i umieszczana w tle niezliczonych piosenek, które inaczej pozostałyby niezauważone.

To Jackson stworzył definicję popu: muzyki łączącej różne gatunki w starannie zmierzonych proporcjach. W warstwie wokalnej wzorował się na soulu – pięknym, uczuciowym śpiewie. Pamiętał, że słuchacze lubią zanucić piosenkę, więc zapewniał czytelne fragmenty melodii, ale unikał przewidywalności. Jego utwory mają zaskakującą dramaturgię, są łatwe do słuchania, ale bogato zdobione elementami rocka, r&b czy funku. Właśnie taki, wielowymiarowy, jest „Thriller“ – najdoskonalszy i najpopularniejszy krążek muzyki rozrywkowej.

Nagłe zniknięcie króla popu jest wydarzeniem trudnym do zrozumienia, niemal nieuchwytnym. Jackson muzyk nie umarł, bo dziesiątki jego utworów są idealne i czas tego nie zmieni. Jackson człowiek także nie odszedł, przecież nigdy go nie było.

[ramka][srodtytul]Cztery przełomowe płyty[/srodtytul]

[b]„Off the wall”, 1979[/b]

Eksplozja solowej kariery – Jackson błyszczy jako wokalista i autor. Utwory łączą disco, funk i soul, powstają: „Rock with You” i „Don’t Stop Till You Get Enough”.

[b]„Thriller”, 1982[/b]

100 mln sprzedanych płyt, 12 nominacji do Grammy. Idealny album pop. Od rockowej „Beat It” po taneczne evergreeny: „Billie Jean” oraz „Thriller”.

[b]„Bad”, 1987[/b]

Aż osiem z 11 nagranych piosenek stało się przebojami, m.in.: „Bad”, „The Way You Make Me Feel” i „Leave Me Alone”. Kwintesencja brzmienia i seksapilu lat 80.

[b]„Dangerous”, 1991[/b]

Ostatni wielki krążek króla promowany serią epickich teledysków, jak „In the Closet” i „Remember the Time”. „Black or White” to nokaut z użyciem efektów specjalnych. [/ramka]

[ramka][srodtytul]Powiedzieli[/srodtytul]

[b]Agnieszka Chylińska, wokalistka rockowa[/b]

Znajdzie się teraz tabun mądrych, którzy będą oceniali jego twórczość. Ja mogę mówić tylko jako oddana fanka. Jackson był absolutnym mistrzem świata, ikoną mojego dzieciństwa. Mam 33 lata i dopiero teraz poczułam, że to dzieciństwo się definitywnie skończyło. Można powiedzieć, że był martwy już od dawna: jego życie to tragiczna historia chłopaka, którego zniszczył własny ojciec. Wrażliwość Michaela zatrzymała się w wymiarze chłopięcym – nie wierzę, że krzywdził dzieci, myślę, że tylko z nimi mógł się naprawdę porozumieć. Zmarł Piotruś Pan, który mieszkał w kryształowej kuli i nigdy nie dotknął realnego świata.

[b]Michał Urbaniak, muzyk jazzowy[/b]

To koniec wielkiej ery – zamyka się rozdział muzyki rytmicznej, tworzonej przez Afroamerykanów. Podziały rasowe wciąż są za oceanem ważne i żywe, a Jackson osiągnął sukces, który czarnoskóremu muzykowi mógł się nie udać. Przeskoczył peleton artystów rockowych i wszedł na szczyt. Przed jego muzyką biali słuchacze chętnie otwierali drzwi. Kiedy już ludzie wybaczą mu wszystkie dziwactwa, docenią, jak wielkim był innowatorem.

[b]Magda Umer, reżyserka, autorka tekstów[/b]

Najpierw pomyślałam, że spadły na niego jednocześnie wielki talent i nieszczęście – niemożność jego udźwignięcia. Potem, że nienawidzę tabloidów. Zabiły niejednego artystę i wielu jeszcze zabiją. Ale byłam też zdziwiona – powiedziałam sobie: – To niemożliwe. Bo przecież o ludziach żyjących na szczycie, tych najbogatszych, myśli się, że mogą kupić wszystkie lekarstwa, sięgnąć po każdą terapię i że śmierć ich nie dotyczy.

[b]Leszek Biolik, producent muzyczny, gitarzysta[/b]

Mnie, europejskiemu słuchaczowi zainteresowanemu muzyką rockową, Jacksona „przedstawił” McCartney w klipie „The Girls Is Mine”. To on otworzył mu drzwi do sukcesu na Starym Kontynencie, zaś Quincy Jones katapultował jego światową karierę. Ich wspólne płyty wyprzedziły czas w sferze pomysłów, jakości wykonania, sposobów rytmizacji. Jackson był fenomenalnym wokalistą – śpiewając, budował jednocześnie aranżację utworu, tworzył dodatkową warstwę rytmiczną. Okazał się geniuszem i innowatorem także w innej dziedzinie – w tańcu.

[b]Quincy Jones, producent muzyczny[/b]

Opatrzność zetknęła nasze dusze i pozwoliła nam działać wspólnie w latach 80. Do dziś ta muzyka jest obecna we wszystkich zakątkach świata, ponieważ Michael miał wszystko, czego trzeba: talent, wdzięk i zawodowstwo. Straciłem młodszego brata i część mojej duszy odeszła wraz z nim.

[b]Madonna, piosenkarka[/b]

Nie mogę przestać płakać. Zawsze podziwiałam Michaela. Świat stracił jednego z wielkich, ale jego muzyka będzie żyć zawsze.

[b]P Diddy, raper[/b]

Jackson udowodnił, że można zobaczyć rytm. Ożywił muzykę, sprawił, że uwierzyłem w magię. Będę za nim tęsknił.

[i]—pw, bbc[/i]

[b]Marek Niedźwiedzki, dziennikarz muzyczny[/b]

Był jedną z ostatnich ikon pop–kultury. Sam sobie przyznał tytuł króla muzyki pop. W pełni mu się on należy. Za muzyczne dokonania podziwiałem go. Nie interesowały mnie natomiast jego próby upodobnienia się do Diany Ross. Pragnienie bycie białym, ingerencje we własne ciało. Myślę, że prywatnie był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Jak to możliwe, że zarabiając miliony dolarów, wszystkie je potem stracił? Nigdy nie wyszedł z dzieciństwa, nie dorósł. To skutek presji popkultury, ale i wina ambicji ojca, który wystawiał go na scenę już jako sześciolatka.

Michael Jackson był jednak naprawdę zdolny. Z pewnością zostanie po nim jedna z najwspanialszych kompozycji lat 80 .– piosenka „Billie Jean” i płyta wszechczasów „Thriller” . Widać, że pamięć fanów zwraca się dziś głównie w stronę jego muzyki.

[i]- m.k.[/i]

[/ramka]

Jego śmierć to nie tylko szok – Jackson odszedł nagle, w wieku 50 lat, tuż przed zapowiadanym na lipiec powrotem na scenę. Ważniejsze jest pytanie, kim był artysta, bezskutecznie reanimowany w czwartkowe popołudnie w domu w Los Angeles.

Na pewno fenomenalnym muzykiem, rekordzistą wszech czasów, współautorem najlepszych popowych piosenek. Ale w ostatnich latach kwestionowano nie tylko jego dorobek, m.in. podkreślając, że nie zrobiłby kariery, gdyby nie producencki talent Quincy’ego Jonesa. W wątpliwość podano jego poczytalność, moralność, działalność charytatywną na rzecz dzieci – właściwie wszystko, kim był wcześniej. Z kochającego muzykę dziecka stał się malcem zmuszanym do pracy i tyranizowanym przez ojca; z emanującego chłopięcą wyobraźnią artysty – rzekomym pedofilem; z pielęgnującego fantazję Piotrusia Pana, który wybudował własny Neverland – oderwanym od rzeczywistości wariatem.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"