Jego śmierć to nie tylko szok – Jackson odszedł nagle, w wieku 50 lat, tuż przed zapowiadanym na lipiec powrotem na scenę. Ważniejsze jest pytanie, kim był artysta, bezskutecznie reanimowany w czwartkowe popołudnie w domu w Los Angeles.
Na pewno fenomenalnym muzykiem, rekordzistą wszech czasów, współautorem najlepszych popowych piosenek. Ale w ostatnich latach kwestionowano nie tylko jego dorobek, m.in. podkreślając, że nie zrobiłby kariery, gdyby nie producencki talent Quincy’ego Jonesa. W wątpliwość podano jego poczytalność, moralność, działalność charytatywną na rzecz dzieci – właściwie wszystko, kim był wcześniej. Z kochającego muzykę dziecka stał się malcem zmuszanym do pracy i tyranizowanym przez ojca; z emanującego chłopięcą wyobraźnią artysty – rzekomym pedofilem; z pielęgnującego fantazję Piotrusia Pana, który wybudował własny Neverland – oderwanym od rzeczywistości wariatem.
Mało kto żegna dziś Jacksona muzyka – ten opuścił świat jeszcze w połowie lat 90., gdy wygasła jego magiczna moc: zabrakło przebojów i powalających rozmachem koncertów. Mistrz popu zniknął z medialnego obiegu – pojawiał się już tylko jako egzotyczna ciekawostka. Od ponad dekady Jacko jest zaliczany do grona najwspanialszych, ale minionych sław, a jego dorobek, podobnie jak nagrania Elvisa, jest surowcem dowolnie wykorzystywanym do produkcji niekończących się remiksów i kalek.
[srodtytul]Jak złoty pył[/srodtytul]
Życie Jacksona to pasmo niezapomnianych obrazów, które – niczym miniaturowe fotografie – układają się w wielką ikonę. Do głowy przychodzą natychmiast dziesiątki scen. Lata 70., występ Jackson 5: nastoletni chłopiec z pokaźnym afro i krągłą, ciemnoskórą buzią tańczy, trzymając mikrofon na długim kablu. Stojący w tle czterej bracia mają identyczne, tylko większe dzwony i kamizelki, ale są jedynie tłem. To on – roześmiany, genialnie muzykalny – kręci się na skraju sceny i błyszczy. Ledwie dziecko, a na jego widok dziewczyny, ba – kobiety!, piszczą i mdleją. Tak było i wiele lat później, gdy jednym gestem, chwytając się za krocze, wprowadzał stutysięczne stadiony w histerię.