Od lat życie spędza w podróżach, nie ma drugiego tak zapracowanego dyrygenta.
– Kiedy postanowiłem porozmawiać o współpracy z Gergiewem, bo znamy się od lat, zaproponował spotkanie za tydzień w Berlinie o północy – opowiada Waldemar Dąbrowski, dyrektor Opery Narodowej. – To był jego jedyny wolny termin w dającej się określić przyszłości. Pojechałem, gadaliśmy do rana, ustaliliśmy, co trzeba, i wróciłem do Warszawy.
Niektórzy twierdzą, że jeśli w podróży wypada mu dzień postoju w jakimś mieście, prosi o zorganizowanie tam koncertu, aby nie marnować czasu.
Walery Gergiew śmieje się, gdy powtarzam mu te opinie. – Obecnie na stałe pracuję tylko z dwiema orkiestrami, w moim Teatrze Maryjskim w Petersburgu oraz z London Symphony Orchestra – mówi. – Rzadziej niż dawniej pojawiam się w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, w tym sezonie przygotuję tam tylko jedną premierę. A żaden z festiwali, którymi kieruję, nie trwa zbyt długo. Na ogół jeżdżę na nie z petersburskim zespołem, więc nie siedzę całymi dniami na próbach. Mogę robić inne rzeczy, także zająć się rodziną i dziećmi.
Brzmi to jednak mało wiarygodnie w przypadku artysty, który na styczniowego „Oniegina” Czajkowskiego w Operze Narodowej przyjechał do Warszawy tuż przed jedyną próbą. – Widać było, że jest zmęczony – opowiada Artur Ruciński, wykonawca tytułowej roli. – Momentami miałem wrażenie, że przy pulpicie walczy ze snem. Dostrzegł chyba niepokój w moich oczach, bo powiedział: – Nie przejmuj się, na spektaklu będzie dobrze! I miał rację. Prowadził orkiestrę niesłychanie spokojnie, zmuszał ją do słuchania śpiewaków. Z takim dyrygentem czuję się komfortowo na scenie.