Moje piosenki filmowe

Ania Dąbrowska chciała być jak Holly Golightly ze „Śniadania u Tiffany’ego” i śpiewać jak Judasz z „Jesus Christ Superstar”. Dzięki kinu została wokalistką retro. W przyszłym tygodniu wyda płytę „Ania Movie” z piosenkami filmowymi. Opowiada Paulinie Wilk o dziesięciu ścieżkach dźwiękowych, które zmieniły jej życie

Publikacja: 12.03.2010 02:16

Moje piosenki filmowe

Foto: sony music

[srodtytul]1 Dirty Dancing[/srodtytul]

[b]Różni kompozytorzy, 1987[/b]

To mój film wszech czasów. Gdy powstał, był nowoczesną propozycją dla młodzieży ze wspaniałą historią zakazanego owocu i kolekcją utworów, które nadawały mu klimat musicalu. Później wstydziłam się tej fascynacji, bo przecież „Dirty Dancing” jest okropnie kiczowaty, ale teraz już sobie wybaczam.

Nie ma tu muzyki tła – jest zbiór niesamowitych piosenek. Z jednej strony bardzo modnych hitów w stylu „Hungry Eyes”, z drugiej – klasyków przenoszących do lat 60., jak „Be My Baby” czy „Where Are You Tonight”. Duet „Time of My Life” zawsze mnie hipnotyzował, bo jest pigułką optymizmu, opowieścią o spełnionym marzeniu i momencie, w którym stać nas na wielkie rzeczy. Wyśledziłam, jaki syntezator został użyty w śpiewanej przez Patricka Swayze „She’s Like The Wind” i kupiłam go. Niestety ich programowanie mnie przerosło, zresztą dziś niewielu ludzi to potrafi. W Internecie można jeszcze kupić cartridge, na których kiedyś zapisywano brzmienia instrumentów – to rarytasy. Wbrew pozorom teraz trudno uzyskać brzmienia z lat 80.

[srodtytul]2 Twin Peaks[/srodtytul]

[b]Angelo Badalamenti, 1990[/b]

David Lynch wciągnął widzów w abstrakcyjną opowieść z pogranicza grozy i baśni, stworzył przedziwne pomieszanie piękna i smutku, a Badalamenti idealnie podsycał moc obrazów muzyką. Jeśli kwintesencją muzyki jest wywoływanie emocji, ten album to majstersztyk – nostalgia w czystej postaci. Myślę, że pobrzmiewa w niej dotkliwa samotność. Przemawia do ludzi, którzy noszą w sobie pierwiastek smutku i cenią go. Czyli takich jak ja. Badalamenti stworzył wyczerpującą muzykę – trzyma w napięciu, nie można przy niej zasnąć, bo zaraz pojawi się tańczący karzeł, pieńkowa dama albo przerażający Leo na wózku inwalidzkim. Tajemnica kompozycji leży w ich nastroju. Struktura jest prosta: długie akordy klawiszy, mocne linie basowe, kilka nut granych na gitarze, ale efekt nie do powtórzenia! Próbowałam przygotować koncertową wersję piosenki „Falling”. Nie udało się. Badalamenti osiągnął to, co The Beatles – jest inspiracją dla wszystkich, ale nikt nie potrafi z niego czerpać, nie tworząc kiepskiej kopii.

[srodtytul]3 Jesus Christ Superstar[/srodtytul]

[b]Andrew Lloyd Webber, Tim Rice, 1970[/b]

To jeden z nielicznych albumów, które w całości znam na pamięć. Dzięki niemu jako nastolatka odkryłam soul. Przeżyłam te piosenki jak trzęsienie ziemi, bo byłam dziewczynką wychowaną na repertuarze polskiego radia w latach 80. Po raz pierwszy usłyszałam organy Hammonda, choć nawet nie wiedziałam, co to takiego. Mój świat się zmienił. Zrozumiałam, że muzyka nie musi być rozrywką, może być sztuką. Kolosalne wrażenie wywarł na mnie Murray Head – Murzyn śpiewający rolę Judasza. W porównaniu z sielankowym „Dmuchawce, latawce, wiatr” to była inna wokalna orbita. Płyta zawiera dziejowe kompozycje, każda z nich jest przebojem. Filmowa historia nie wstrząsnęła mną nawet w połowie tak jak muzyka. Nigdy nie byłam religijna, nie miałam skłonności do buntu – „Jesus Christ Superstar” to dla mnie wyłącznie fantastyczny śpiew.

[srodtytul]4 Jackie Brown[/srodtytul]

[b]Różni kompozytorzy, 1997[/b]

Quentin Tarantino traktuje muzykę jak fetysz i wielką inspirację. Kompiluje do swoich filmów wspaniałe albumy. Dzięki niemu nieraz czułam, że odkrywam Amerykę – dowiedziałam się o istnieniu wielu artystów. Muzyka służy mu nie tylko do ilustracji. Weźmy piosenkę Delfonics, boysbandu soulowego z lat 60., który śpiewał przesłodzone utwory w rodzaju: „Ona ma 16 lat i jest we mnie zakochana. Kochanie, muszę ci powiedzieć: mam żonę i dzieci, to też są ludzie”. Tarantino wykorzystał w „Jackie Brown” ich utwór i zbudował wokół niego kilka scen, nadał im klimat i sens. To, jakiej muzyki słuchają jego bohaterowie, mówi o nich wszystko. Cały film jest wyrazem sentymentu do lat 60. i zauroczenia Pam Grier, odtwórczynią głównej roli. Tarantino na pewno widział jej wcześniejsze filmy, m.in. „Foxy Brown”, w którym jako superbohaterka udająca prostytutkę wyrywa inne kobiety ze świata przemocy. Po latach jako Jackie Brown u Tarantino wykonała piosenkę „Long Time Woman”. Śpiewa ją jako była więźniarka. To opowieść kobiety z długim wyrokiem, która cierpi z powodu dręczących ją za kratami uczuć.

[srodtytul]5 Across 110th Street[/srodtytul]

[b]Bobby Womack, J. J. Johnson, 1972[/b]

Kiedy moja fascynacja muzyką lat 60. sięgnęła zenitu, postanowiłam znaleźć podkłady instrumentalne z tamtych czasów i zaśpiewać do nich. Świetnym źródłem muzyki instrumentalnej są ścieżki filmowe. Piosenkę Bobby’ego Womacka „Across 110th Street” usłyszałam w „Jackie Brown” Tarantino, a potem dotarłam do oryginalnej wersji z albumu, który Womack nagrał z J. J. Johnsonem do filmu „Across 110th Street”. Womack, obok Marvina Gaye’a i Otisa Reddinga, to najwspanialszy wokalista tej ery. Nurt kina blaxploitation (filmy tworzone w latach 70. dla afroamerykańskiej publiczności, poświęcone wyzyskowi – przyp. red.) był dla mnie muzycznym odkryciem, choć znałam już wielkich artystów soulu. Tu znalazłam wspaniałe, ponadczasowe aranżacje. Tworzenie takich nagrań musiało być pracochłonne: potrzeba aranżera, świetnej orkiestry, bo nie istniała technologiczna możliwości poprawiania błędów. Kto grał słabo, wylatywał. Dziś taki rozmach jest nie do pomyślenia: nie ma pieniędzy ani czasu na próby, a w muzyce jest coraz więcej przypadkowych ludzi.

[srodtytul]6 Superfly[/srodtytul]

[b]Curtis Mayfield, 1972[/b]

Muzyka Curtisa Mayfielda zrobiła dużo większą karierę niż sam film, także należący do nurtu blaxploitation. To jeden z definiujących krążków lat 70. Mimo że Mayfield nie był wspaniałym śpiewakiem, delektuję się kunsztem i narkotycznym klimatem tych nagrań. Stworzył wymagające, zaawansowane kompozycje. Mają wielowarstwową strukturę, która nie przypomina zwykłych piosenek. Poszczególne części grają inni muzycy. Do tego dochodzi jeszcze bogactwo treści – teksty opowiadają o dilerach, narkotykach i biedzie w Harlemie. Mayfield uchodził za artystę walczącego, zaangażowanego w społeczne problemy czarnych Amerykanów. Stworzył wysublimowany soul, silnie osadzony w historii. Coś w tej muzyce pozwala poczuć, że jego przodkowie zbierali bawełnę na plantacjach. Jako biała wokalistka nie mogę się nawet zbliżyć do tych emocji, nie mówię tym samym językiem.

[srodtytul]7 The Bodyguard[/srodtytul]

[b]Różni kompozytorzy, 1992[/b]

Jeśli jakaś wokalistka twierdzi, że nigdy nie miała plakatu Whitney Houston albo choć jednej jej płyty, najpewniej kłamie. Houston jest potężnym symbolem. W głosach wielu piosenkarek, choćby Beyoncé, słychać, że słuchały tych nagrań. W dzieciństwie śpiewałam wszystkie piosenki Houston i też chciałam być gwiazdą z przystojnym ochroniarzem. Film był fatalny, ale utwory wspaniałe. Dziś też je sobie puszczam, żeby się rozśpiewać przed koncertem. Nagrana przez Houston „I Will Always Love You” jest perfekcyjna, a bardzo trudno o utwór, który przemawia do wyobraźni mas, dosłownie działa na miliony. Tak jak cały album, ta ballada jest symbolem lat 90. – epoki wielkich marzeń, słodkiej ułudy. Jej twórcy mówili: „Nie interesuje nas rzeczywistość, dajemy wam sny”. Wtedy modne były słodkie, romantyczne klawisze, teledyski z końmi cwałującymi po plaży. Chętnie cofnęłabym się do tej stylistyki, niestety znajomi muzycy nie chcą o tym słyszeć, krzywią się, bo uważają, że to kicz. Ale on wróci, trzeba tylko trochę czasu.

[srodtytul]8 Robin z Sherwood[/srodtytul]

[b]Clannad, 1984[/b]

Jako dziewczynka, kochałam się w telewizyjnym Robinie. Niedawno, kiedy zaprosiłam Adama Sztabę do współpracy przy aranżacji smyków na płytę „Ania Movie”, przyniósł ze sobą płytę „Legend” grupy Clannad, czyli ścieżkę z pamiętnego serialu. Oboje uważamy, że to wzór muzyki filmowej. Zawsze, kiedy jej słucham, uczucia do Robina ożywają. To bardzo dziwne kompozycje: nic się w nich nie zgadza. Niby muzyka jest prosta, ma typowe dla lat 80. brzmienia syntezatorów i analogowych klawiszy, ale nie przypomina narzucających się przebojów. Jest subtelna, smacznie skomponowana. Ma nietypowo wprowadzone podziały, jak w kompozycjach matematycznych, które na mnie – osobie bez edukacji w tej sferze – robią duże wrażenie. Utwory z lat 80. powszechnie uchodzą za kiczowate, ale ja z nimi dorastałam. Plastikowe dźwięki nie rażą mnie, przeciwnie – dla mojej generacji stały się punktem odniesienia.

[srodtytul]9 Śniadanie u Tiffany’ego[/srodtytul]

[b]Henry Mancini, 1961[/b]

Film był przełomowy dla mojej twórczości. Kiedy obejrzałam go po raz pierwszy, chciałam natychmiast przenieść się do lat 60. – tak wyglądać, tak się ubierać, tak śpiewać. Wtedy nagrałam płytę „Kilka historii na ten sam temat”, która zdefiniowała mnie jako wokalistkę retro. Audrey Hepburn śpiewająca w oknie „Moon River” stała się dla mnie symbolem niesamowitej epoki, w której po ulicach chodzili ludzie przebrani, przemalowani, właściwie nierealni. Są dla mnie postaciami z zaczarowanego świata, w którego istnienie trudno uwierzyć. Holly Golightly była jak ówczesne wielkie gwiazdy: nie ruszała się bez pereł i rękawiczek, żyła, jakby rzeczywistość jej nie dotyczyła. Wymyśliła samą siebie. Przez chwilę chciałam się nią stać, ale nie potrafiłabym chodzić po bułki w kapeluszu. Jestem zbyt normalna, ta ciągła gra i udawanie byłyby męczące. Muzyka Manciniego działa na mnie, gdy łączy się z kadrami – biorę je tylko razem, jako inspirujący pakiet. Niezwykłe, że film, który dziś jest legendą, nie zdobył Oscara. Jedynym nagrodzonym był Mancini – dostał statuetki za piosenkę „Moon River” i całą ścieżkę dźwiękową.

[srodtytul]10 Głębokie gardło 2[/srodtytul]

[b]Różni artyści, 1974[/b]

Szukając podkładów instrumentalnych sprzed lat, zawędrowałam w obszary kina erotycznego. Najlepsze nagrania do filmów porno powstawały w latach 70. Ta ścieżka pochodzi z drugiej części słynnego „Głębokiego gardła”. Byłam zszokowana, że jest tak dobra, że muzyka do filmu „dla dorosłych” może tak brzmieć. Piosenka „Deeper and deeper”, którą wybrałam na nową płytę, jest bardzo sentymentalna. Najwyraźniej wtedy filmom towarzyszyła chęć pokazania namiętności, powiązania seksu z miłością. Wyświetlano je w kinie, powstawały z taką samą dbałością jak melodramaty czy inne gatunki. Do nagrania tej ścieżki potrzebny był zespół ludzi: kompozytorzy, orkiestra, inżynierowie dźwięku. Reżyser „Głębokiego gardła 2” przywiązywał do muzyki tak dużą wagę, że puszczał ją na planie, by wprowadzić aktorów w nastrój. Mieli wszystko robić zgodnie z rytmem!

[ramka]

[b]Ania Dąbrowska (1981) wokalistka, kompozytorka [/b]

Zakochana w muzyce lat 60. i 70. wydała trzy płyty: „Samotność po zmierzchu”, „Kilka historii na ten sam temat” i „W spodniach czy w sukience” [/ramka]

[srodtytul]1 Dirty Dancing[/srodtytul]

[b]Różni kompozytorzy, 1987[/b]

Pozostało 100% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"