Reżyser, który chciałby wystawić klasyczną operę tak, jak wymyślił kompozytor, uznany zostanie za beztalencie. Historyczny kostium stał się anachroniczny, nie wolno go wyciągać z teatralnej szafy. To już nie moda, lecz dyktat.
Sama opera zadziwiająco łatwo poddaje się przeróbkom, czasem wręcz zyskuje nowe życie, o czym przekonuje tegoroczny Bydgoski Festiwal Operowy. Zawiłości uczuć Tatiany i Oniegina stają się nam bliższe, gdy tłem są nocne kluby dzisiejszej Moskwy (Opera Bałtycka). Romantyczna miłość Wertera nie blaknie i współcześnie (Teatr Wielki w Poznaniu).
"Żydówka" Halévy'ego zamienia się zaś w drapieżny dramat, jeśli dostrzeżemy w niej temat religijnej nietolerancji. Znakomita inscenizacja Güntera Krämera objechała pół świata, nim z Wilna dotarła na bydgoski festiwal.
Wobec niektórych dzieł takie eksperymenty powinny być wszakże zabronione, na przykład wobec "Giocondy" Amilcare Ponchiellego. Jej premierę gospodarz festiwalu – Opera Nova –– przygotował na inaugurację.
W tym wielkim dziele mamy nagromadzenie wszystkich konwencji, wątków, pomysłów stosowanych w XIX -wiecznej operze. Jest miłość i zdrada, walka z tyranią i podłe intrygi, trucizna i sztylet, zbrodnia i samobójstwo. Ten splot nieprawdopodobnych zdarzeń rozgrywa się w XVII-wiecznej Wenecji, w kapiącym od złota pałacu lub na placu św. Marka z wyścigiem gondol w tle.