Klasyka na siłę aktualizowana

Bydgoski Festiwal udowadnia, że część starych dzieł należy zamknąć w rezerwacie i zabronić ich uwspółcześniania

Publikacja: 26.04.2010 21:31

Darina Gapicz (Laura) i Łukasz Goliński (Alvise) w bydgoskiej premierze "Giocondy" ©J, Multarzynski

Darina Gapicz (Laura) i Łukasz Goliński (Alvise) w bydgoskiej premierze "Giocondy" ©J, Multarzynski

Foto: materiały prasowe

Reżyser, który chciałby wystawić klasyczną operę tak, jak wymyślił kompozytor, uznany zostanie za beztalencie. Historyczny kostium stał się anachroniczny, nie wolno go wyciągać z teatralnej szafy. To już nie moda, lecz dyktat.

Sama opera zadziwiająco łatwo poddaje się przeróbkom, czasem wręcz zyskuje nowe życie, o czym przekonuje tegoroczny Bydgoski Festiwal Operowy. Zawiłości uczuć Tatiany i Oniegina stają się nam bliższe, gdy tłem są nocne kluby dzisiejszej Moskwy (Opera Bałtycka). Romantyczna miłość Wertera nie blaknie i współcześnie (Teatr Wielki w Poznaniu).

"Żydówka" Halévy'ego zamienia się zaś w drapieżny dramat, jeśli dostrzeżemy w niej temat religijnej nietolerancji. Znakomita inscenizacja Güntera Krämera objechała pół świata, nim z Wilna dotarła na bydgoski festiwal.

Wobec niektórych dzieł takie eksperymenty powinny być wszakże zabronione, na przykład wobec "Giocondy" Amilcare Ponchiellego. Jej premierę gospodarz festiwalu – Opera Nova –– przygotował na inaugurację.

W tym wielkim dziele mamy nagromadzenie wszystkich konwencji, wątków, pomysłów stosowanych w XIX -wiecznej operze. Jest miłość i zdrada, walka z tyranią i podłe intrygi, trucizna i sztylet, zbrodnia i samobójstwo. Ten splot nieprawdopodobnych zdarzeń rozgrywa się w XVII-wiecznej Wenecji, w kapiącym od złota pałacu lub na placu św. Marka z wyścigiem gondol w tle.

W Bydgoszczy reżyser Krzysztof Nazar zrezygnował z tego i zamiast dawnych, dumnych mieszczan oglądamy tłum ubogich, zniewolonych ludzi żyjących w świecie donosów i politycznych intryg. Bardziej to niby współczesne, ale przepych dawnej Wenecji Ponchielli opisał muzyką, która dodana do innych obrazów traci po prostu sens.

Teatralnie "Gioconda" jest ciągiem widowiskowych obrazów, Krzysztof Nazar starał się je zdynamizować, ożywić wszystkie postaci, nawet chórzystów. Ich nieustanną krzątaninę odbieram jednak bardziej jako wyraz reżyserskiej niewiary w szczerość uczuć głównych bohaterów.

A przecież emocje tu kipią: Gioconda chce popełnić samobójstwo, bo Enzo ją odrzucił. On zaś odnalazł miłość sprzed lat, Laurę, która wraca do niego, co oznacza, iż zdradza męża Alvise. Ten znieważony decyduje się ją zabić. A między nimi krząta się intrygant Barnaba, bezskutecznie żebrzący o miłość. Wszyscy pragną tego samego: kochać i być kochanym. Czyż to marzenie nie jest nam bliskie?

W Bydgoszczy była szansa na współczesny spektakl, bo Opera Nova zebrała wyrównany zestaw solistów do trudnego dzieła. Doświadczenie Katarzyny Nowak -Stańczyk (Gioconda) i Barbary Krahel (Matka) ładnie połączyło się z młodością Tadeusza Szlenkiera (Enzo), Dariny Gapicz (Laura) i Łukasza Golińskiego (Alvise). Wszyscy byliby w stanie dać więcej swym postaciom, ale wyraźnie czuli się skrępowani rytuałem narzuconych im sztucznych gestów, ruchów, zachowań.

Przytłoczony zdawał się być także dyrygent Ruben Silva, choć słychać było, iż chętnie wydobyłby więcej barw z muzyki Ponchiellego. I tylko Adam Woźniak wyłamał się z inscenizacyjnej konwencji, jego Barnaba był demoniczny, zły, ale nieprzerysowany. A może reżyser najbardziej lubi czarne charaktery?

Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji
Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem