Warto o tym pamiętać, tym bardziej że ten mistrz włoskiej opery nie cieszy się u nas zbytnim poważaniem. Jego dorobek kompozytorski nie jest, co prawda, zbyt bogaty, ale dzięki takim tytułom jak „Norma”, „Capuletti i Montecchi”, „Purytanie” czy „Lunatyczka” zapewnił sobie trwałe miejsce w historii.
Wystawiona po raz pierwszy w 1831 r. „Lunatyczka” powstała niejako w zastępstwie. Na zamówienie Teatro Carcano w Mediolanie Bellini pisał historyczną operę „Ernani”, ale kiedy na tej scenie triumf odniosła „Anna Bolena” Donizettiego, przestraszył się konkurencji z rywalem. Zażądał od swego librecisty Felice Romaniego tekstu o innym charakterze i w ekspresowym niemal tempie stworzył sielankową komedię liryczną.
Akcja jest prosta i łatwo ją streścić. Wiejska dziewczyna Amima zaręczyła się z Elvinem i szykuje się do ślubu. Niestety, odkryto, że nocą odwiedziła pokój innego mężczyzny. Na próżno zapewnia o swej niewinności, ukochany zrywa zaręczyny i jak to u mężczyzn bywa, natychmiast kieruje uczucia ku innej. Kiedy akcja zmierza ku tragicznemu finałowi, z okna młyna wychodzi pogrążona w lunatycznym śnie Amina. Elvino rozumie, że błędnie osądził narzeczoną, prosi o wybaczenie, ślub może się odbyć.
Błaha XIX-wieczna opowiastka może być atrakcyjna dla dzisiejszego widza dzięki muzyce zwiewnej, ulotnej. Jak napisał znakomity znawca opery Piotr Kamiński, w „Lunatyczce” „nawet wirtuozeria ma kruchość najcieńszej porcelany”. Najbardziej znanym fragmentem jest finałowa aria Aminy, w której od smutku przechodzi ona do radości. To popisowy numer sopranów potrafiących liryzm łączyć z koloraturą, ale śpiewacy też znajdują tu coś dla siebie. Partia tenora Elvina najeżona jest wysokimi nutami, a bas jako hrabia Rudolf otrzymał efektowną kawatinę.
Premiera „Lunatyczki” w Szczecinie odbyła się w lipcu ub. roku. Była to w dziejach tej sceny szósta premiera operowa na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich. „To przedstawienie barwne i oryginalne, czarujące aurą, której nie da się stworzyć na zwykłej scenie – napisał w „Ruchu Muzycznym” Piotr Pożakowski. – Podkreślić trzeba bardzo udany debiut reżyserski Warcisława Kunca, który wykazał się pomysłowością, fantazją i kilkoma oryginalnymi pomysłami (...). Widoczna też była dbałość o szczegóły, dzięki której przedstawienie płynęło wartko i ani przez chwilę nie było tylko koncertem w kostiumach”.
W styczniu tego roku, gdy „Lunatyczka” przeniosła się na teatralną scenę, dyrektor Warcisław Kunc wrócił do orkiestrowego kanału, reżyserię powierzył zaś Martinowi Otavie, szefowi teatru w czeskim Libercu. Ten artysta zrozumiał, że przy inscenizacji dzieł epoki belcanta reżyser przede wszystkim nie powinien przeszkadzać śpiewakom. Muzyka jest bowiem najważniejsza. Obie wersje „»Lunatyczki«” mają tę samą obsadę, wysoko ocenioną przez krytyków. W roli Aminy występuje Aleksandra Buczek, której głos tak charakteryzuje Piotr Pożakowski: „Sopran koloraturowy, sprawny technicznie, pewny i swobodny w najwyższych rejestrach, lecz przy tym – to rzadkość – nośny, głęboki, aksamitny w barwie także w średnicy i dole skali. Piękny głos, nienaganna intonacja, dobra dykcja, do tego młodość, uroda, delikatność i wdzięk osobisty”.