Wiedzą, że wiele osób nie akceptuje ich „kociej” słabości. Powstały barwne portrety kilkorga ludzi, którzy opowiadają o swoim stosunku do kotów, a także o swoim życiu.
– Czarnulki, do jedzenia – woła pani w szykownym kożuszku, w butach na obcasach i kowbojskim kapeluszu. Odwiedza swoich pupili w ogrodzie botanicznym. Wyjmuje z torby jedzenie, a przy tym ze swadą opowiada przed kamerą o swoim bogatym życiu uczuciowym. Chętnie dzieli się wyznawaną przez siebie filozofią: „Życie mam udane, ale nie ma w nim nic wiecznego”. Opowiada, że chociaż spotykała się z wieloma mężczyznami, męża miała tylko jednego. Imponował jej urodą i zdolnościami tanecznymi. Kochała go, choć śmiejąc się, wspomina, że był niewierny – tak jak i ona. Jego zdjęcie nadal nosi w portfelu, ale są tam także podobizny innych adoratorów. Dziś życie wypełniają jej koty, wspomnienia i oczekiwanie na kolejną, być może ostatnią miłość...
Kolejna bohaterka filmu odwiedza koty na cmentarzu. Zostawia im jedzenie za odsuniętymi płytami nagrobków. Pieszczotliwie zachęca do pałaszowania przyniesionego w miseczkach mięsa.
Starsze małżeństwo – Bożena i Andrzej, karmi kocury w parku. Licytują się nieustannie, do którego z nich zwierzaki przychodzą z większą ufnością. Cały czas rozmawiają o podopiecznych i kłócą się. Zgodnie za to wykładają smaczne kąski dla ulubieńców.
Najsmutniejsza z „kocich mam” dokarmia je późnym wieczorem, dopiero gdy ludzie nie wychodzą już z psami. Opowiada, jak została napadnięta i o tym, że od tej pory boi się wieczornych wyjść. Jednak jej uczucie do kotów jest silniejsze niż strach. W dużym wózku na kółkach ma całą stołówkę, którą rozkłada na chodniku opodal ulicy. Zna swoje koty: np. Zyzio to jej zdaniem melancholik ze skłonnościami do depresji. – Też jestem trochę jak kot – mówi. – Kiedy jest źle, też się chowam.