Historia utworu i jego twórcy jest długa i skomplikowana. Luigi Cherubini był Włochem urodził się 250 lat temu we Florencji. Największe sukcesy odnosił we Francji, która stała się jego drugą ojczyzną.
Cieszył się uznaniem Ludwika XVI, po wybuchu Rewolucji Francuskiej musiał więc uciekać z Paryża, jednak powrócił już w 1793 r. i stosunkowo szybko odnalazł się w nowych czasach. Jego muzykę bardzo cenił Napoleon Bonaparte. Beethoven, którego Cherubini odwiedził w początkach XIX w. w Wiedniu, uważał go za jednego z największych kompozytorów epoki, a po 1815 r. obsypywał go honorami Ludwik XVIII.
Operę o zagadkowym tytule „Koukourgi” zaczął komponować w 1792 r., jednak potem rewolucyjny zamęt uniemożliwił paryską premierę. Cherubini nigdy już do swego utworu nie wrócił, po jego śmierci uznano, że partytura „Koukourgi” zaginęła. Dopiero kilka lat temu Heiko Cullmann, austriacki muzykolog i dramaturg teatru w Klagenfurcie odnalazł ją w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego.
To dzieło bardzo ciekawe w dorobku Cherubiniego, którego dziś traktujemy przede wszystkim jako twórcę wielkich oper tragicznych, bądź heroicznych, takich jak „Medea” czy „Lodoiska”. Tymczasem „Koukourgi” to opera komiczna, a tajemniczy tytuł jest po prostu imieniem bojaźliwego mandaryna, któremu pewien szlachcic ofiaruje rękę swojej córki, Zulmy, sądząc, że to on obronił go przed Tatarami. Rodzi to oczywiście liczne komplikacje, zakończone jednak happy endem. Zulma poślubi tego, kogo naprawdę kocha.
„Koukourgi” jest typowym dziełem swej epoki, w XVIII w. akcję wielu oper chętnie umieszczano w egzotycznych krajach takich jak Chiny czy... Polska, gdzie z kolei rozgrywają się zdarzenia „Lodoiski”. Główną wartością tych utworów jest dziś sama muzyka: sugestywna, bogata w pomysły i pisana z nerwem dramatycznym. Cherubini nikogo nie kopiował, jego dzieła stanowią ogniwo pośrednie między twórczością Mozarta a Beethovena.