Jednak zamiast na pierwszą część debaty, wielu uczestników udało się na jedno z najbardziej obiecujących, jak się mogło wydawać, spotkań pod hasłem "Niebezpieczne związki". Koncentrowało się ono wokół pytania, czy dotacje państwowe na kulturę są korupcjogenne, czy służą wspieraniu artystów. Dyskusję prowadził Jacek Żakowski, wziął w niej również udział, ze strony polskiej Zbigniew Libera. Jakie wnioski? Dyskutanci rozmijali się w swoim postrzeganiu tego, czy publiczne pieniądze rodzą korupcję, bo z jednej strony dokładnie taka sama sytuacja wiąże się z prywatnymi funduszami, z drugiej fundusze publiczne nie są dla wszystkich.
- Publiczne pieniądze dla artystów są potrzebne, ale dopóki nie każą artyście być kimś innym niż jest, dopóki nie narzucają my swoich zasad i warunków, na które nie powinien się godzić - powiedział Fatos Lubonja z Albanii, artysta i wieloletni więzień polityczny reżimu. - Państwo ma obowiązek dotować kulturę, choć stara się pozbyć tej odpowiedzialności, twierdząc, że dotacje zabijają kreatywność. Ale to wciąż jest obowiązek państwa - uznała Chantal Mouffe.
Zbigniew Libera podsumował dyskusję, twierdząc, że jeszcze nigdy artysta nie był tak bardzo poważany społecznie jak jest teraz, a jednocześnie zbyt duża pewność siebie jest zabójcza dla kreatywności, więc koniec końców, "wszystko jest możliwe do osiągnięcia dla artysty a jego sytuacja zależy tylko od niego" - stwierdził Libera. Niestety, nie padły żadne propozycje, które byłyby odpowiedzią na zadawane z sali pytania o to , jak uchronić wartościowe projekty przed brakiem realizacji, te, którym nie są przyznawane dotacje.
- Jako artystka, jestem zainteresowana przede wszystkim poprawą warunków swojej pracy. Jestem pewna, że nie jestem w tym odosobniona, dlatego dziwi mnie, że kongres zgromadził tak niewiele przedstawicieli samych artystów, bez których przecież nie byłoby omawianej tu kultury - podsumowała ten panel Karolina Breguła, warszawska artystka, która była moją przewodniczką po artystycznych wydarzeniach kongresu.
Pytania bez odpowiedzi
Równie ciekawą, choć znowu pozornie, dyskusją, było zachęcająco zatytułowane spotkanie "Zagubieni w kulturze", które idealnie nazwało stan, w jakim znajduje się każdy nieco bardziej wyrobiony konsument kultury. Zaczęło się dobrze. Moderatorka, Antonia Meszaros, węgierska dziennikarka telewizyjna, dobrze postawiła problem, mówiąc, że odkrywcze do niedawna sztuki interdyscyplinarne, stały się tak modne, że dziś tylko takie właśnie interdyscyplinarne projekty powstają. Zadała pytanie, czy sztuka ma do powiedzenia coś więcej i czy interdyscyplinarność wnosi nadal coś ożywczego. I choć w gronie panelistów zasiedli m.in. Jan Fabre, Krzysztof Wodiczko, Diedrich Diederichsen i Ewa Rewers, to oprócz wygłoszenia referatów, w których prezentowali swoje lub cudze projekty, tłumacząc takie a nie inne podejście do tematu, nie padła odpowiedź na postawione pytanie.
Potrzebna zmiana myślenia
W tym samym czasie trwała debata "Soul for Europe", podczas której zastanawiano się nad modelem Europejskiej Stolicy Kultury. Rozmawiano o tym, co wnosi walka o tytuł ESK, co oznacza on dla starających się o niego miast i na ile ten model rozwoju kultury, jaki jest konsekwencją starań, odpowiada realiom dzisiejszej rzeczywistości. Głos krytyczny zabrał Robert Palmer, ekspert z Rady Europy. Stwierdził, że ilościowe wyliczenia (jak to, ile kin czy domów kultury wybudowano) nie powinny być rzetelnym kryterium oceny rozwoju kulturalnego miasta. A ponieważ często decydentami w mieście się urzędnicy - ignoranci i aroganci - model ESK nie przystaje do rzeczywistości, a co więcej, nie będzie przystawał za pięć lat, gdy tytuł ESK będzie dzierżył chociażby Wrocław - przekonywał.