Przenosimy się do USA w modelowe lata 50 – te, w których młodzież oczekuje na zakończenie nudnych lekcji, aby udać się na lekcje sekcji sportowej (chłopcy) lub cheerleaderek (dziewczyny), odbywać randki i pielęgnować własne fryzury. Porządek ten zostaje uroczo zmodyfikowany już na samym początku. Bohaterką gry jest Juliet Starling, prawdziwa, amerykańska Barbie we wszystkich wymiarach i rozmiarach. Od innych dziewczyn odróżnia ją w zasadzie jedna rzecz – jest pogromczynią zombie i przemieszcza się z kolorową piłą mechaniczną. Użytek z niej zrobimy już na samym początku gry, gdy niespodziewanie drogę do szkoły zagrodzą nam zombie. Skąd tak szalony pomysł? Za grę odpowiedzialne jest japońskie, co już wiele wyjaśnia, studio Grasshopper Manufacture. Poza tym twórcy z pewnością inspirowali się stworzoną niemal dekadę temu grą Stubbs The Zombie, której rewolucyjny niemal trailer ukazywał wesołego nieumarlaka zjadającego parkę nastolatków kiwających się do klasycznej piosenki „Lollipop".
Wracając do samej gry. Inwazja nieumarłych jest niespodziewana, ale absolutnie nie zaskakuje bohaterki, bo bardziej niż przeciwników boi się o to, że spóźni się na schadzkę ze swoim chłopakiem. Podobny typ pastiszu towarzyszy nam przez resztę gry. Niewinność i płytkość bohaterów, której się absolutnie spodziewamy, jest co chwila kontrowana przez cięte komentarze, zaskakujące podziękowania uratowanych osób i sytuacje rodem z wesołego horroru, jak tort urodzinowy przysypany górą ładunków wybuchowych. Humor autorów na tym się jednak nie kończy, sięgnięto także po sporo abstrakcyjnych czy surrealistycznych motywów oraz nawiązania do klasyki filmowej. Bardzo ważna jest też sama kolorystyka. Kolorowe lata '50 mieszają się z szarością opanowanych przez zombie rejonów, mrokiem, który fundują bossowie, oraz tęczą oślepiających, cukierkowych barw, które pojawiają się razem z Juliet. A w tle leci głównie buntownicza, rockowa muzyka.
Pustka przemocy
Początkowo gra budzi skojarzenia z japońskimi bajkami anime, gdzie grzeczne, ubrane w mundurki uczennice wiodą wesołe życie, a dopiero „po godzinach" zamieniają się walczące ze złem wojowniczki. Różnica jest jednak znacząca. Juliet nie stroi heroicznych min, tylko z uśmiechem na ustach niszczy napotkanych wrogów wywijając piłą mechaniczną niczym baletnica wstążką. To właśnie piła jest jej podstawową bronią, a drugorzędną – cheerleaderskie pompony i wysportowane nogi. Łącząc te techniki ogłuszamy i rozcinamy nieumarłych na kawałki. Tradycyjnie dla gier z gatunku slasherów, podczas rozgrywki zbieramy specjalne punkty, które zamieniamy na zwiększenie limitu życia, czy cały szereg nowych ciosów.
Widać, że autorzy bardzo starali się, żeby wyszła im gra będąca świetnym pastiszem, nie wyszedł im niestety pastisz, który jest świetną grą. Lollipop Chainsaw od początku denerwuje niespecjalnie udaną mechaniką walki... czyli tym, co jest absolutną podstawą udanego slashera. Techniki zadawania ciosów nie są specjalnie intuicyjne, a część specjalnych etapów potrafi być męcząca. I momentami zwyczajnie trudna. Zadanie bardzo powoli ułatwiają nam odblokowywane kombinacje, bo większość z nich kosztuje sporą liczbę lokalnej waluty, wobec czego Juliet rozwija się w niespecjalnie satysfakcjonującym tempie. Z czasem zaczynają irytować także rozmowy, jak i same głosy, głównych bohaterów oraz dosyć bezsensowna wulgarność. Osobiście nie mam nic przeciwko nawet olbrzymiemu natężeniu obscenicznego języka, ale ten musi po prostu pasować do sytuacji. W momencie, gdy walczymy przez 5 minut z bossem, a ten wrzeszczy co kilkanaście sekund głośne „BITCH", nie ma w tym absolutnie nic śmiesznego (bo o powadze nie ma mowy).