Gry wideo - poleca

Tegoroczny sezon letni przyniósł kilka wysokiej klasy produkcji, którymi warto się, z różnych względów, zainteresować - pisze Barnaba Siegel

Publikacja: 23.09.2012 12:49

DiRT: Showdown

DiRT: Showdown

Foto: materiały prasowe

Red

W tej odsłonie artykułu przyglądamy się destrukcyjnym derbom w DiRT: Showdown, mocno pastiszowemu Lollipop Chainsaw, a także odświeżonemu hitowi sprzed lat – Tony Hawk's Pro Skater HD.

Zobacz galerię zdjęć

DiRT: Showdown

DiRT, mające swoje korzenie w legendarnej serii zręcznościowych wyścigów Colin McRae Rally, zamiast kolejnej, regularnej części zaproponował spin-off zatytułowany Showdown. Już ostatnia, trzecia odsłona wskazywała, że twórcy przestają się skupiać na wymagających wyścigach po egzotycznych bezdrożach – tryb Gymkhana wprowadził areny, na których gracze musieli wykazać się przede wszystkim umiejętnością sprawnej jazdy driftem i wykonywania ewolucji. Co w tym temacie dodaje Showdown?

Destruction Derby

Najważniejsza część gry skupia się, zaskakująco, na urządzaniu stylowych kraks. Grając w trybie kariery zmagamy się z rywalami korzystając nie tylko z pedału gazu, ale również zderzaków, aby spychać przeciwników na boki. Najbardziej widowiskowo wypadają zawody Rampage i Knock Out. W tych pierwszych wjeżdżamy na arenę, gdzie bezlitośnie wbijamy się we wrażą karoserię, a przy tym unikamy szarży na nasz pojazd. Co prawda punktacja przyznawana za „ciosy" nie zawsze odpowiada sile z jaką wykonaliśmy atak, ale zabawa w niszczenie samochodów jest świetna. Jeszcze lepiej wypada Knock Out, gdzie nie tylko kasujemy inne auta, ale również spychamy je z wysokiej platformy. Strąceni gracze szybko wracają na arenę i przy pełnej prędkości łatwo mogą pozbyć się lidera, który został ostatni na podwyższonej rampie. Adrenalinę podnosi nieustannie zmieniająca się tabela punktacji, niespodziewany atak na bagażnik i ostatnie 30 sekund rundy, podczas których przyznawane są podwójne notowania za ewolucje.

Równie dobrze spisuje się tryb Ball. To wyścigi na zamkniętym torze, mające przynajmniej dwa skrzyżowania wspólne dla wszystkich jadących. Daje to oczywiście efekt w postaci nieplanowanych, ostrych stłuczek liderów z tymi, którzy próbują nadgonić peleton. I to z różnym skutkiem. Raz ostatni zawodnik zdąży solidnie przetrącić tego zmierzającego ku zwycięstwu, raz lider solidnie zmniejszy szanse, aby „ogon" dogonił czołówkę. Warto dodać, że wszystkie z wymienionych trybów najlepiej spisują się w wersji multiplayer. O ile zwykłe wyścigi offline przynoszą sporo emocji, jeśli tylko sztuczna inteligencja komputerowych graczy stoi na odpowiednio wysokim poziomie trudności, tak urządzenie demolki wypada najlepiej przy udziale pozbawionych rutynowych zachowań rywali z sieci. Nawet, gdy ich „realna inteligencja", czy raczej umiejętności, nie wykraczają poza gamingową podstawówkę.

To już było!

Do kompletu dołożono kilka niespecjalnie emocjonujących typów wyścigów, tryb zręcznościowej jazdy z kręceniem bączków wokół słupów, dziurawieniem gąbkowych bloków i ślizganiem się na długich zakrętach oraz plansze Gymkhana. Czyli wszystkie zręcznościowe ewolucje wymienione wcześniej, tylko podane w innej konwencji. Zamiast ścigać się na czas, dostajemy nieograniczony wskazówkami zegara limit, duży plac zabaw dla samochodów i listę specjalnych zadań do wykonania, najczęściej wymagających wielokrotnych podejść i dużej wprawy w zręcznościowym jeżdżeniu. Jednak ci, którzy grali w DIRT 3 powinni wiedzieć, że dostali niemal to samo co w poprzedniej wersji gry, tylko w odrobinę odświeżonej wersji. Szkoda, że twórcy po prostu nie stworzyli nowych map, zamiast dopychać do świeżej zawartości rzeczy „używane".

Showdown przynosi sporo rozrywki, dzięki trybom demolki i rozwija temat nowoczesnej, zręcznościowej jazdy z wykorzystaniem techniki driftu. Jest to jednak gra przeznaczona głównie dla mocno zaangażowanych w temat motoryzacji, a i tu trzeba dodać, że gra nie pozwala na modyfikacje aut, ani nie prezentuje specjalnie ciekawej listy pojazdów, którymi możemy kierować. Pomimo pewnych braków i niezrozumiałych decyzji autorów, to miła odskocznia i produkt idealny, aby oderwać się na dwa kwadranse od rzeczywistości i zrelaksować przy dźwięku wgniatanej karoserii.

Platforma: PC, PS3, X360

Wydawca: Techland

Ocena: 4+/6

Tony Hawk's Pro Skater HD

Seria gier o jeżdżeniu na deskorolce, firmowana nazwiskiem żywej legendy skateboardingu, od lat przeżywa kryzys. Borykający się z brakiem ciekawych, nowoczesnych pomysłów autorzy wpadli na stosunkowo proste i sympatyczne rozwiązanie – postanowili odświeżyć pierwszą oraz kultową drugą część gry i podciągnąć je do współczesnych standardów. Nad serią musi jednak tkwić jakaś klątwa, bo nawet tak proste zadanie nie zostało należycie wykonane. Co prawda po THPS HD nie można było się dużo spodziewać, bo gry wydawane w ramach elektronicznej dystrybucji i w niskiej cenie należą najczęściej do gatunku „umilaczy czasu", ale nawet niższy próg oczekiwań nie usprawiedliwia pewnych spraw.

Wcielamy się w profesjonalnego skatera, który od początku dysponuje solidnym zasobem trików. Podskakując, wciskając odpowiedni guzik i kierunek na gałce wykonujemy flipy (obroty deskorolką), graby (przeloty z przetrzymaniem deski) oraz grindy (ślizgi po krawędziach). Za każdy trik otrzymujemy punkty, a łącząc je, dodając obroty wokół własnej osi, czy przedłużając kombinację wyczynową jazdą na przednich lub tylnych kółkach zgarniamy ogromne notowania. Jednak THPS to coś więcej niż same zawody, to także plansze pełne mini-zadań niezwiązanych z prawdziwą jazdą na deskorolce. Na każdej z map, podczas ograniczonych czasowo przejazdów, przewracamy czy zbieramy wskazane przedmioty, zgarniamy wiszące w powietrzu pieniądze, wykonujemy ściśle określone ewolucji czy ich całe serie, często kończąc zadanie w ostatniej sekundzie.

Zabawa w przesadnie uzdolnionego skatera byłaby lepsza, gdyby twórcy przyłożyli się na przykład do porządnej animacji naszej postaci, która teraz potrafi odbić się od ziemi jak gumowa kukła. Albo poprawili wygodę prowadzenia bohatera i wyeliminowali jego zbędne zachowanie, takie jak nagłe wstanie w momencie, gdy szykujemy się do skoku. Dramatyczne, pełne krwi upadki, przy niespecjalnie dramatycznej prędkości, też nie były potrzebne. To niestety nie jedyna bolączka gry.

Na całość składa się zaledwie siedem map. Każda z nich to dokładna kopia plansz z THPS i THPS 2. Ta wtórność jest jak najbardziej uzasadniona i pozytywna. Pomysły na poziomy sprzed ponad 10 lat są nadal fajne, a growi weterani będą mogli nawet z pamięci poruszać się po znajomych terenach. Mimo wszystko 7 plansz to bardzo mało. Szkoda zarówno, że twórcy nie przenieśli większej liczby map ze starych gier, jak i tego, że nie dodali nic od siebie. Albo nie udostępnili edytora, który tak prosto pozwalał w klasycznych tytułach tworzyć własne poziomy.

Zabawę psuje też przeciętna ścieżka dźwiękowa. Jedną z rzeczy, z których słynęła seria, były fantastyczne utwory najlepszych raperów oraz zespołów z różnych krańców rocka. Tym razem pojawiło się kilka piosenek, które towarzyszyły pierwszym częściom gry oraz szereg nowych, które niespecjalnie pasują do buntowniczego ducha jazdy na deskorolce.

Powyższy potok krytyki z ust fana najlepszych części serii byłby krzywdzący, gdyby nie to, że THPS HD nie sprawdza się nie tylko jako reaktywacja starej gry, ale również jako produkt zupełnie nowy, bo odstaje graficznie od większości gier zręcznościowych. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że za ścianą rzeczy, które mogły zostać zrobione znacznie lepiej, pozostaje w miarę przyjemna rozrywka pozwalająca spełnić dziecięce marzenia. Wykonywanie tutaj skomplikowanych kombinacji to tylko kilka minut nauki opanowania pada, a rosnący wskaźnik punktacji czy odkrywanie specjalnych miejsc i przeszkód, to po prostu sympatyczna zabawa.

Platforma: PC, PS3, X360

Ocena: 3-/6

Lollipop Chainsaw

Chociaż twórcy gier uwielbiają parodię i pastisz, mało którzy decydują się na to, aby ich cały produkt był wypełniony takimi wartościami. Chlubnym wyjątkiem są gry przygodowe, na przykład klasyczne oraz współczesne odsłony Monkey Island czy Sam & Max, ale to mimo wszystko produkcje dosyć statyczne, bo to gracz wyznacza w nich tempo akcji. Parodii brakowało za to w tym najpopularniejszym gatunku – grach akcji. Wygląda na to, że Lollipop Chainsaw, na co wskazuje już sam tytuł, to jedna z nielicznych produkcji, która poszła w ślady filmów braci Zucker czy Mela Brooksa. I nie chodzi wcale o jakość dowcipu, ale jego gigantyczne natężenie.

Grease i zombie

Przenosimy się do USA w modelowe lata 50 – te, w których młodzież oczekuje na zakończenie nudnych lekcji, aby udać się na lekcje sekcji sportowej (chłopcy) lub cheerleaderek (dziewczyny), odbywać randki i pielęgnować własne fryzury. Porządek ten zostaje uroczo zmodyfikowany już na samym początku. Bohaterką gry jest Juliet Starling, prawdziwa, amerykańska Barbie we wszystkich wymiarach i rozmiarach. Od innych dziewczyn odróżnia ją w zasadzie jedna rzecz – jest pogromczynią zombie i przemieszcza się z kolorową piłą mechaniczną. Użytek z niej zrobimy już na samym początku gry, gdy niespodziewanie drogę do szkoły zagrodzą nam zombie. Skąd tak szalony pomysł? Za grę odpowiedzialne jest japońskie, co już wiele wyjaśnia, studio Grasshopper Manufacture. Poza tym twórcy z pewnością inspirowali się stworzoną niemal dekadę temu grą Stubbs The Zombie, której rewolucyjny niemal trailer ukazywał wesołego nieumarlaka zjadającego parkę nastolatków kiwających się do klasycznej piosenki „Lollipop".

Wracając do samej gry. Inwazja nieumarłych jest niespodziewana, ale absolutnie nie zaskakuje bohaterki, bo bardziej niż przeciwników boi się o to, że spóźni się na schadzkę ze swoim chłopakiem. Podobny typ pastiszu towarzyszy nam przez resztę gry. Niewinność i płytkość bohaterów, której się absolutnie spodziewamy, jest co chwila kontrowana przez cięte komentarze, zaskakujące podziękowania uratowanych osób i sytuacje rodem z wesołego horroru, jak tort urodzinowy przysypany górą ładunków wybuchowych. Humor autorów na tym się jednak nie kończy, sięgnięto także po sporo abstrakcyjnych czy surrealistycznych motywów oraz nawiązania do klasyki filmowej. Bardzo ważna jest też sama kolorystyka. Kolorowe lata '50 mieszają się z szarością opanowanych przez zombie rejonów, mrokiem, który fundują bossowie, oraz tęczą oślepiających, cukierkowych barw, które pojawiają się razem z Juliet. A w tle leci głównie buntownicza, rockowa muzyka.

Pustka przemocy

Początkowo gra budzi skojarzenia z japońskimi bajkami anime, gdzie grzeczne, ubrane w mundurki uczennice wiodą wesołe życie, a dopiero „po godzinach" zamieniają się walczące ze złem wojowniczki. Różnica jest jednak znacząca. Juliet nie stroi heroicznych min, tylko z uśmiechem na ustach niszczy napotkanych wrogów wywijając piłą mechaniczną niczym baletnica wstążką. To właśnie piła jest jej podstawową bronią, a drugorzędną – cheerleaderskie pompony i wysportowane nogi. Łącząc te techniki ogłuszamy i rozcinamy nieumarłych na kawałki. Tradycyjnie dla gier z gatunku slasherów, podczas rozgrywki zbieramy specjalne punkty, które zamieniamy na zwiększenie limitu życia, czy cały szereg nowych ciosów.

Widać, że autorzy bardzo starali się, żeby wyszła im gra będąca świetnym pastiszem, nie wyszedł im niestety pastisz, który jest świetną grą. Lollipop Chainsaw od początku denerwuje niespecjalnie udaną mechaniką walki... czyli tym, co jest absolutną podstawą udanego slashera. Techniki zadawania ciosów nie są specjalnie intuicyjne, a część specjalnych etapów potrafi być męcząca. I momentami zwyczajnie trudna. Zadanie bardzo powoli ułatwiają nam odblokowywane kombinacje, bo większość z nich kosztuje sporą liczbę lokalnej waluty, wobec czego Juliet rozwija się w niespecjalnie satysfakcjonującym tempie. Z czasem zaczynają irytować także rozmowy, jak i same głosy, głównych bohaterów oraz dosyć bezsensowna wulgarność. Osobiście nie mam nic przeciwko nawet olbrzymiemu natężeniu obscenicznego języka, ale ten musi po prostu pasować do sytuacji. W momencie, gdy walczymy przez 5 minut z bossem, a ten wrzeszczy co kilkanaście sekund głośne „BITCH", nie ma w tym absolutnie nic śmiesznego (bo o powadze nie ma mowy).

Koniec końców bolączką Lollipop Chainsaw jest także monotonia rozgrywki, choć autorzy starali się jak mogli, aby było rozmaicie. Większość z obecnych tu rozwiązań to powielane od ponad dekady klisze. Jeśli odbiorcą nie jest znawca gatunku, miłośnik bezwzględnych parodii, który przymknie oko na wady, aby smakować żartobliwą mieszankę, ten tytuł zwyczajnie go zmęczy. Mimo wszystko – brawa za odwagę i wzbogacenie rynku o pełnowartościową grę z wyższej półki, która stawia przede wszystkim na oryginalny styl.

Platforma: PS3, X360

Ocena: 4-/6

W tej odsłonie artykułu przyglądamy się destrukcyjnym derbom w DiRT: Showdown, mocno pastiszowemu Lollipop Chainsaw, a także odświeżonemu hitowi sprzed lat – Tony Hawk's Pro Skater HD.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"