Nazwa projektu to tytuł utworu z jego debiutanckiego samodzielnego albumu „Eraser". Skład Atoms For Peace uformował się na potrzeby trasy koncertowej z 2009 i 2010 r. Yorke potrzebował muzyków, którzy przełożyliby język studyjnej elektroniki na koncertowy żywioł. Wybrał najlepszych: m. in. Flea – basistę Red Hot Chili Peppers, Joeya Waronkera – bębniarza współpracującego z takimi gwiazdami jak R.E.M., Norah Jones, M83 i Leonardem Cohenem, a także perkusistę Mauro Refosco znanego ze współpracy z Davidem Byrnem oraz RHCP. Do materiału z „Amok" - tak nazywa się wydany właśnie album - rękę przyłożył także producent albumów Radiohead – Nigel Godrich.
Po roku przerwy muzycy pod wodzą wokalisty Radiohead znów się spotkali i już w wywiadach z 2011 r. przebąkiwali o gotowym materiale. Pierwszy singiel przedstawili fanom we wrześniu ubiegłego roku. „Default" zapowiadał kontynuuacje muzycznych pomysłów z „Eraser". Premiera albumu miała miejsce w poniedziałek 25 lutego, w Polsce jego dystrybucją zajmuje się wytwórnia Sonic Records.
Można by ich nazwać supergrupą, gdyby nie fakt, że jednak to dwójka Brytyjczyków związana z Radiohead miała decydujący wpływ na brzmienie i to w zasadzie ich projekt. Nawet taka znakomitość jak Flea nie mógł tu poszaleć i jego charakterystyczny bas słychać wyraziście zaledwie w jednym utworze „Stuck Together Pieces". Fani Radiohead nie będą mieli o to pretensji.
Yorke w wywiadzie dla Rolling Stone'a określił „Amok" jako „mechanistyczny", dlatego, że chcieli jak najbardziej „odczłowieczyć" brzmienie. Dźwięki brzmiące jak miarowe elektroniczne sygnały i liczne sample na pewno w tym pomagają. Tak samo jak charakterystyczny wokal Yorke'a, do znudzenia przyrównywany przez krytyków do „jeszcze jednego instrumentu". Neurotyczne przeciąganie fraz od razu pozwala się zorientować, kto stoi za mikrofonem. „Amok" to dobry album, choć ciąży nad nim chmura oczekiwań ze strony fanów i krytyków. Od lidera grupy, której nie bez przesady przypisuje się zmianę myślenia o muzyce gitarowej, zawsze będzie się wymagać żeby przenosił muzyczne góry. To fakt, że dzięki nim elektronika wdarła się w rejony zarezerwowane do tej pory tylko dla gitar. Ale czy każdy album musi przynosić rewolucję?