Patrzy pan dzisiaj na tę partyturę z takim samym entuzjazmem jak wówczas, gdy wziął ją do ręki po raz pierwszy?
Z każdą nową partyturą jest podobnie – gdy sięga się do niej po raz kolejny, z reguły odkrywa się w niej nowe rzeczy. Dziś wiem więcej o „Qudsji Zaher" niż 12 lat temu, zwłaszcza że miała ona wyznaczonych już kilka dat premiery.
I zdaje się, że było także kilka koncepcji inscenizacyjnych.
Tak, w dodatku czasem ciekawych. Jedna z premier nie doszła do skutku, bo reżyserski pomysł bazował na nieortodoksyjnym ustawieniu wykonawców. Wszystko miało się dziać na płaszczyźnie sceny, na zatopionych zapadniach, tam także mieli siedzieć widzowie; orkiestra grała co prawda w swoim kanale, ale z tyłu, za rozgrywającą się akcją sceniczną. Ponieważ „Qudsja Zaher" oprócz dużej orkiestry i solistów wymaga udziału dwóch chórów, w tym chóru chłopięcego, musieliśmy sprawdzić, czy da się ją wykonać w takim kształcie inscenizacyjnym. No i okazało się, że pomysł scenicznie jest świetny, ale niewykonalny – nie było możliwości dobrego kontaktu pomiędzy zespołami, wytwarzała się przy tym niekorzystna sytuacja akustyczna i w efekcie publiczność otrzymałaby bardzo zdeformowany obraz muzyczny utworu.
Kolejne przymiarki inscenizacyjne pozwalały panu wzbogacić swoją wiedzę o operze Pawła Szymańskiego?
„Qudsja Zaher" jest utworem specyficznym. Nie ma tu właściwie akcji i relacji psychologicznych między postaciami. Nikt nikogo nie kocha, nie zabija, brak intrygi, inscenizacja jest więc zadaniem bardzo trudnym. Choć punktem wyjścia stał się rzeczywisty brutalny fakt: ucieczka i zatonięcie statku z uchodźcami z Afganistanu, to jednak obcujemy z metafizyczną opowieścią o rzeczach ponadczasowych i ponadrealnych. Kolejna trudność polega na tym, że Paweł Szymański napisał muzykę w sposób charakterystyczny dla niego wysublimowaną. W spektaklu realne staje się niebezpieczeństwo sprowadzenia jej do roli tła dźwiękowego, będzie cicho ciurkał, a na scenie rozegra się jakieś wizualne szaleństwo. Tymczasem w „Qudsji" bohaterem zostaje muzyczne działanie sił, muzyczna narracja, a nie akcja na scenie.