Mam paru kumpli, z którymi mógłbym to zrobić. Pierwszy to Robbie Williams. Pasowałby mi też bardzo Blake Shelton, wielka gwiazda muzyki country w Ameryce, wspaniały facet. I jeśli mógłbym jeszcze kogoś dobrać, byłby to Rod Stewart. To superkoleś, kocham go. Byłaby dobra ekipa, bawilibyśmy się razem nieźle.
Przy pana postawie i talencie czeka pana ze 40 lat wielkich sukcesów. Uważa pan, że tak będzie zawsze?
Czasami sam o tym myślę. Jestem zadowolony z mojego życia, ale czy byłbym, gdyby się ono zmieniło? Szczerze mówiąc, nie mam odpowiedzi. Znam ludzi, którzy odnieśli sukces, a potem wszystko stracili, bo są lepsze i gorsze lata. Niektórzy zdają sobie sprawę, że w życiu liczy się coś więcej niż tylko kariera czy sława. Są też tacy, których brak sukcesu rujnuje psychicznie. Kilka lat temu zmagałem się z pewnymi przeciwnościami losu i dostrzegłem, że jestem o wiele bardziej delikatny i słaby, niż mi się wydawało. Stąd waga tego pytania. Do niedawna część mnie żyła tylko śpiewaniem i moje szczęście było uzależnione od pracy. A inna część mnie chciała być dobrym ojcem i mężem, dać sobie spokój ze śpiewaniem. Teraz, gdy mam wspaniałą żonę, wiem, że potrafię połączyć życie rodzinne z zawodowym. Rodzina jest dla mnie najważniejsza i będę robił częściej przerwy w trasach koncertowych, by wracać do domu.
14 utworów z nowego albumu
Płyta „To Be Loved" ma światową premierę w poniedziałek. Michael Bublé zapowiada, że to jego najlepsze nagrania. Ta deklaracja jest ważna w przypadku tego kanadyjskiego wokalisty, urodzonego w 1975 r., którego międzynarodowa kariera rozpoczęła się 10 lat temu. Przed „To Be Loved" Bublé nagrał dotąd 10 płyt studyjnych i koncertowych. Zdobył trzy statuetki Grammy, ostatnią w 2011 r. za album „Crazy Love", który rozszedł się w nakładzie 8 mln egzemplarzy.
—j.m.
Tak powstała najnowsza płyta Michaela Buble