Elegancki wodowstręt

Nasi pradziadowie rzadko się czesali, jeszcze rzadziej myli, ale używali wołowej pomady

Publikacja: 01.06.2013 15:55

„Dzieci w balii”, obraz szkoły austriackiej. Z dorosłymi sprawa przedstawiała się już nieco inaczej.

„Dzieci w balii”, obraz szkoły austriackiej. Z dorosłymi sprawa przedstawiała się już nieco inaczej...

Foto: The Bridgeman Art Library

Red

Tekst z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Oglądając filmy historyczne i kostiumowe, podziwiamy przede wszystkim piękne stroje i wnętrza. W pewnym momencie zadajemy sobie jednak pytanie: jak ludzie, nie mając współczesnych nam udogodnień, dbali o higienę i sprawy toaletowe? Na starych fotografiach rzucają się w oczy stylowe fryzury, widać bujne, długie, błyszczące włosy. I imponujące męskie wąsy. Gdyby jednak przyjrzeć się sprawie bliżej, dojrzymy pewien szczegół: włosy są klejone w jedną formę, bez odstających poszczególnych włosków. Była to zasługa różnego rodzaju pomad – bardzo tłustych substancji sporządzanych głównie z...wołowego szpiku z różnymi toaletowymi dodatkami – olejkiem migdałowym, rumem Jamajka czy olejem z pestek pigwowca. Ten ostatni ceniono szczególnie w pomadach służących do pielęgnacji okazałych męskich wąsów.

Możemy się domyślać, jak pozlepiane były takie włosy i jaki wydzielały zapach pod wpływem ciepła. Ze względu na ten właśnie mankament w 1863 r. „Tygodnik Mód i Nowości Dotyczących Gospodarstwa Domowego" oznajmił, że odchodzi się od stosowania pomad i „większa część dam pragnie koniecznie, aby każdy pojedynczy włos wyraźnie przedstawiał się oczom".

Polska słynęła – niestety nawet do początków XX wieku – z jednego z najwstrętniejszych nawyków higienicznych, czyli z niemycia i nieczesania włosów. Efektem był znany w Europie jako „warkocz znad Wisły" kołtun. Dotykał nie tylko nieświadomego prostego ludu, ale też zamożnych i dobrze wykształconych warstw. Krył się pod perukami i dopinkami eleganckich dam na salonach, wstydliwie ukrywał się pod chustkami panienek z dworków.

Plica polonica – kołtun polski – był wcale nierzadką przypadłością. „Zakaźna, samoistna choroba całego organizmu" – tak określał kołtun w 1815 r. profesor Józef Frank. Osoby chore na kołtun radził więzić, żeby nie zarażały, zakładać dla nich specjalne szpitale kołtunowe i kształcić kołtunowych specjalistów-medyków.

W 1839 r. sekundował mu rządowy lekarz Jan Oczapowski w swoim „Praktycznym wykładzie chorób kołtunowych", pisząc, że jest to choroba: „z działań miejscowych przyczyn wynikająca, nieskończoną liczbą dolegań i wad gatunkowych odznaczająca się". Ludzie zaś wierzyli, jak możemy przeczytać w „Ziemiance", że: „kołtun powstaje z choroby całego ciała, że to rodzaj reumatyzmu, który z ciała przechodzi we włosy. Gdy kołtun dojrzeje i odpada, i choroba z nim razem, a jak za wcześnie go odciąć, to choroba wróci do ciała i powykręca je".

Dopiero w 1877 r. praca dr. Henryka Dobrzyckiego nazywa rzecz po imieniu: kołtun to choroba z brudu, jedyna metoda na jej wyeliminowanie to mydło, woda i grzebień.

Co prawda włosy – zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn – były poczytywane za oznakę zdrowia i witalności, toteż dbano o nie bardzo, ale do mycia tej części ciała było przekonać kogokolwiek niezmiernie trudno.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa, ówczesna perfekcyjna pani domu, głosi na łamach „Bluszczu": „U wielu ludzi pocenie skóry na głowie bywa słabe [...], a codzienne czesanie grzebieniem czystość utrzymuje tak, że żadnego mycia nie porzebują".

Takie poglądy pokutowały przez dziesięciolecia. Kiedy na początku XX stulecia prekursor i gwiazda światowego fryzjerstwa Antoni Cierplikowski czesał najważniejsze głowy świata kultury i rozrywki, wielokrotnie dochodziło między nim a klientami do spięć. Wprowadził bowiem w swoim salonie zwyczaj mycia włosów przed czesaniem, co dla wielu wciąż było dziwactwem.

Kąpiel powoduje paraliż

Kąpiel w nie tak odległych czasach była podejrzana. Przede wszystkim nie był to przywilej dla każdego. W „Kłosach" z 1869 r. czytamy, że lekarze zwalniają niektórych od konieczności kąpieli, szczególnie tych, którzy cierpią na choroby piersiowe lub „wrodzony już od dzieciństwa wstręt do mycia ciała".

Bywało, że straszono nawet zażywaniem kąpieli. Ekspert tygodnika „Bluszcz" dr Roman Pląskowski w swoich pogadankach na łamach pisma opowiadał o groźnych skutkach uchybień przy kąpielowych procedurach, były to nawet przypadki „śmierci gwałtownej" i „ciężkiej nieuleczalnej choroby". Za niebezpieczne uchodziły kąpiele ciepłe, które miały: „pomnażać ilość oddychań, wzburzać krew [...], wpływać na zawroty głowy, znużenie, skłonność do snu, a nawet i apopleksyi [...] i w najwyższym stopniu sprzyjać zniewieściałości".

Kąpiele gorące można było stosować tylko w skrajnych przypadkach: „z wyjątkiem niektórych pojedynczych przypadków prawie nigdy używane nie bywają: chyba że kto koniecznie chce szukać guza w fomie apopleksyi lub paraliżu".

Kąpieli nie należało zażywać po spożyciu posiłków mięsnych, zabroniona była także na czczo. Szczególnie groźna mogła okazać się ta poranna. „Bóle głowy, zaduszanie w piersiach, czkawkę i kurcze przepony" – te przypadłości mogła sprowadzić na kąpiącego się poranna toaleta, dlatego też lekarze radzili kąpać się po południu.

Pod koniec XIX wieku na szczęście zaczęło zmieniać się nastawienie ludzi i pojawiały się coraz częściej światłe porady higieniczne. Blanche Staffe w swoim uznanym poradniku z 1894 r. pisze: „Najmniejsze zaniedbanie pod względem czystości jest naganne. Natura karze prędzej czy później za to „przestępstwo", zsyłając choroby i starość przedwczesną".

Niestety praktyka, którą opisywali lekarze wyższych wartstw społecznych, wpędzała w rozpacz. W numerze „Zdrowia" z 1899 r. czytamy, że w Polsce panuje: „brak przeświadczenia o konieczności systematycznego mycia się, nie jest ono w codziennym zwyczaju". Dalej dr Moszyński opowiada: „Wiele leży w brudnym barłogu. Obrzydliwość bierze, zbliżać się do nich w chorobie [chociaż na co dzień noszą wymyślną, zbytkowną odzież wierzchnią]".

Najlepiej chyba podsumowuje to higienista dr Józef Tchórznicki: „Granica pomiędzy pojęciem czystości i brudu jest tak niestałą, że śmiało twierdzić można: ilu jest ludzi, tyle jest pojęć o czystości".

Brudne uszy, radość w duszy

Badania Warszawskiego Towarzystwa Higienicznego z 1900 r. nie nastrajają optymistycznie: przeciętny mieszkaniec Warszawy miał się kąpać w wannie raz na 28 miesięcy, w łaźni raz na 10 miesięcy, w ogóle raz na 7,5 miesiąca.

Ale nie myto także dłoni, stóp czy uszu. Dr Henryk Łuczkiewicz w swojej wypowiedzi dla „Kłosów" z 1869 r. podaje przykłady rażących zaniedbań higienicznych występujących nagminnie wśród warszawskich elit: „brud kilkuletni na skórze spokojnie spoczywający [...], a w uszach błoto". Nic dziwnego, że nobliwe damy i dystyngowani panowie zgłaszali się do doktorów z egzemami i niedosłuchem. Praca u podstaw niewiele chyba dawała, bo w 1877 r. „Bluszcz" zwraca konsekwentnie uwagę na potrzebę mycia uszu: „Tzw. szmelc uszny nagromadziwszy się w znacznej ilości twardnieje i jako obce ciało na organizm i ucho oddziaływa". Powszechną praktyką utrzymywania czystości była... zmiana bielizny, która w pierwszej połowie XIX wieku uchodziła za zabieg toaletowy. Marnym pocieszeniem jest, że za zachodnią granicą było podobnie. Niemiecki higienista Max von Pettenkofer narzekał, że Niemcy „przyzwyczajeni są do posyłania do kąpieli bielizn zamiast skóry", natomiast Juliusz Simon pisze o Francuzach, że są z natury brudni, statystyczny mieszkaniec Paryża w tamtych czasach zaliczał dwie–trzy kąpiele rocznie.

Dawni Polacy czystością nie grzeszyli, ale pod tym względem nie odbiegaliśmy od innych narodów. Nawet paryżanin zaliczał najwyżej trzy kąpiele na rok

Dbanie o higienę jest fragmentaryczne, ważne są piękne zęby, białe dłonie, łabędzia szyja, a reszta ciała... „Mycie nie potrzebuje żadnych szczególnych przyrządów ani wydatków, jest dla wszystkich możliwem, czemuż jednak nie jest obowiązującem? I czemu nie dokonywamy go w całości?" – zastanawia się autorka w „Dobrej Matce" z 1905 r.

Praca redaktorów pism kobiecych i poradnikowych przynosiła powoli pozytywne efekty. Jednym ze sposobów propagowania higieny były konkursy z łazienkowymi akcesoriami. W 1912 r. Ziemianka" publikuje pełen entuzjazmu list zwycięzcy konkursu Błażeja Stolarskiego: „Właśnie odebrałem przysłaną do żony w nagrodę umywalkę i ucieszyliśmy się z niej bardzo. Mamy to sobie za największą nagrodę, bo już nieraz zamyślałem o kupieniu takiej umywalki dla czystości ciała [...]. Aż teraz, kiedyśmy tę umywalkę dostali, zaraz wykąpaliśmy się ja, żona, dwóch chłopaków, parobek i byliśmy zadowoleni; i sąsiedzi przyobiecali na przyszły tydzień skorzystać".

Jednak stare przyzwyczajenia się nie zmieniały, w czasopiśmie „Przebudzenie" pewna charyzmatyczna niewiasta wypowiada się w ten sposób: „Moja babka nie kąpała się nigdy, moja matka również, to i ja nie będę".

Tam, gdzie król piechotą chodzi

Warszawa była w XIX wieku bardzo brudnym miastem, między innymi z powodu kiepskiego zaopatrzenia w wodę. Pierwszy nowoczesny wodociąg wybudował Henryk Marconi w latach 1852–1855. Wcześniej korzystano głównie z usług woziwodów. Ci, czerpiąc wodę z płytkich, zanieczyszczonych studni, przyczyniali się nie do poprawy stanu higieny, ale do wybuchu kolejnych epidemii cholery i tyfusu.

Wyglądało to dokładnie tak jak w trakcie spaceru Stanisława Wokulskiego po Powiślu opisanego w „Lalce".

W 1869 r. oddano wodociąg praski, który dostarczał niefiltrowaną wodę z Wisły. Ujęcie wybudowano jednak irracjonalnie, poniżej wylotu kanału, którym płynęły ścieki z rzeźni i targowiska, a także fabryki.

Sytuacja kanalizacji w mieście była wręcz tragiczna. Bolesław Prus opisywał w „Kronikach" makabryczny proceder oczyszczania kanałów, kiedy muszą aż do wyskości poziomu ulicy wypełnić się zalegającym, cuchnącym szlamem, by pojawiła się komisja i przystępowała do czyszczenia. „Jeden z nich, rozebrawszy się do naga, włazi w kanał i stamtąd rękami wygarnia błoto, a jego towarzysze to samo błoto układają na powierzchni ulicy". Dlatego powierzchnia ulic była brudna nie mniej niż sam kanał.

W 1884 r. Bolesław Prus pisał ironicznie: „Zbudowanie Warszawy na pagórku śmieci pochodzi stąd, że ludność tutejsza ma tak szlachetne instynkta, iż z największym wstrętem unika zajmowania się rzeczami brzydkimi. [...] Z tego samego powodu Warszawa posiada tylko dwa czyste miejsca ustępowe, ogół zaś mieszkańców swoje poziome potrzeby zaspokaja, gdzie się da i jak się da. Co lubo nie wpływa na doczesną czystość, świadczy jednak o wzniosłości ducha tego rzadkiego ludu".

Prawda bowiem była taka, że w XIX-wiecznej Warszawie nadal były ulice, gdzie nie było nawet rynsztoków (o wychodkach nie wspominając), toteż zawartość nocników lądowała bezpośrednio na podwórkach i ulicach.

Na początku lat 60. XIX wieku Karol Gregorowicz, badając ten temat, policzył, że na 2819 warszawskich domów przypadały 2734 ubikacje, które określił mianem niezrównanej obrzydliwści. Autor opisuje, że większość z nich była wybudowana na tzw. dołach lub beczkach, niezabezpieczona, z wylewającą się zawartością, która przeciekała do gruntu i skażała podskórne wody. A te z kolei przeciekały do studni, którymi posługiwali się mieszkańcy.

Temat ten traktowano co najmniej pobłażliwie, bo 20 lat później Prus pisał znów:

„Jak dalece jest u nas rozwinięte niechlujstwo, dowodzi fakt, że spomiędzy 1329 obejrzanych miejsc... to jest tych, o których nie mówi się w przyzwoitym towarzystwie [...], komisja sanitarna kazała przerobić 1321".

Dopiero w 1893 r. władze miasta oddały pierwsze przyzwoite, zdaniem Prusa, publiczne toalety.

Tę sytuację zmieniło nieco dwóch panów, których nazwiska widnieją dziś w nazwach ulic. Generał-gubernator Sokrates Starynkiewicz uzyskał zgodę i finansowanie w wysokości 9 milionów rubli na wprowadzenie kanalizacji w Warszawie (przed Moskwą i Petersburgiem). Autorem projektu był William Lindley. Okazało się jednak, że reakcje mieszkańców na jej budowę nie były wcale entuzjastyczne. Oprotestowano na przykład fakt, że aby przeprowadzić łącza kanalizacyjne, trzeba było rozkopać Ogród Saski. Publicystyka Prusa nie zostawiała na warszawiakach suchej nitki. Pisał w „Kurierze Warszawskim": „Oto argumentacja echt warszawska. Ludzi trapią: tyfus, błonica, ospa itp. [...], które przez kanalizowanie miasta można zmniejszyć [...], lecz mimo to nie dotykajcie nam Ogrodu Saskiego, gdyż jest on »ozdobą miasta«. Miasta, którego sytuacja toaletowa wyglądała tragicznie".

Na szczęście kanalizację wybudowano.

Tekst z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Oglądając filmy historyczne i kostiumowe, podziwiamy przede wszystkim piękne stroje i wnętrza. W pewnym momencie zadajemy sobie jednak pytanie: jak ludzie, nie mając współczesnych nam udogodnień, dbali o higienę i sprawy toaletowe? Na starych fotografiach rzucają się w oczy stylowe fryzury, widać bujne, długie, błyszczące włosy. I imponujące męskie wąsy. Gdyby jednak przyjrzeć się sprawie bliżej, dojrzymy pewien szczegół: włosy są klejone w jedną formę, bez odstających poszczególnych włosków. Była to zasługa różnego rodzaju pomad – bardzo tłustych substancji sporządzanych głównie z...wołowego szpiku z różnymi toaletowymi dodatkami – olejkiem migdałowym, rumem Jamajka czy olejem z pestek pigwowca. Ten ostatni ceniono szczególnie w pomadach służących do pielęgnacji okazałych męskich wąsów.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali