Paul McCartney: To prawda: każdy nowy album Beatlesów, Rolling Stonesów, Pink Floyd czy The Who był wyjątkowym wydarzeniem. Kupowano go i celebrowano. Miał dużą okładkę, piękną grafikę. Można było fizycznie odczuć płytę przed położeniem jej na gramofonie. To była wielowymiarowa prezentacja artystyczna. Teraz, w czasach iTunes, ludzie kupują raczej pojedyncze piosenki, całościowa koncepcja albumu ma mniejsze znaczenie. Rynek nastawiony jest na single. To zabawne – bo od tego się kiedyś zaczęło. Zatoczyliśmy koło. Ja jednak nie poddaję się rynkowym trendom. Właśnie nagrywam nowy album i myślę o nim jak o zamkniętej całości.
Czy naprawdę ważna jest forma, w jakiej dotrą do słuchacza piosenki?
Przetrwałem już wiele zmian, czasy winyla, kaset, płyty CD. Problemem jest tylko jakość dźwięku. Większość młodych ludzi słucha muzyki z telefonu, z iPada. Moje wnuki nie wyobrażają sobie innej formy. Niestety, jeśli urządzenie nie jest podłączone do dobrego zestawu audio – dźwięk jest cieniutki. Myślę sobie wtedy: Boże, tyle się napracowaliśmy w studiu nad właściwym zbalansowaniem brzmienia, po to, żeby ktoś słuchał muzyki przez puszkę od konserw? Na szczęście są też pozytywne zmiany. Słuchacze wracają do winyli. Inżynierowie dźwięku mówią mi, że współczesna czarna płyta przenosi prawie w stu procentach muzykę ze studia. Winyl to najlepszy obecnie nośnik muzyki. Dlatego nagrywając nowe utwory, staram się włożyć w nie jak najwięcej energii. Właśnie z myślą o najbardziej wymagających słuchaczach.
Już jutro Paul McCartney zagra na Stadionie Narodowym!