Jeśli ktoś sądzi, że opera jest sztuką dla elity, niech wybierze się do Bregencji. W tym austriackim mieście „Czarodziejski flet” inscenizowany na Jeziorze Bodeńskim ogląda z brzegu co wieczór 7 tysięcy ludzi. Spektakli jest 27, więc jak łatwo obliczyć, arcydzieło Mozarta zyska tego lata prawie 190 tys. widzów.
Operowe widowiska plenerowe stają się coraz popularniejsze. Mają je Niemcy, Austriacy, Włosi i Hiszpanie, skomplikowana sytuacja w Izraelu przerwała niedawno tradycję takich przedstawień w Masadzie na Pustyni Judejskiej. W Polsce wyspecjalizowała się w nich Opera Wrocławska, ale wszyscy podążają śladem Bregencji.
Festiwalem organizowanym od 1946 roku to miasto wyznacza inscenizacyjne trendy, podpowiada rozwiązania technologiczne. Bo technika jest coraz ważniejsza. Niewiele jest szczęśliwych miejsc na świecie, takich jak Werona, z liczącym 100 lat festiwalem operowym. Tu przetrwał rzymski amfiteatr z akustyką tak doskonałą, że śpiewacy nie potrzebują mikroportów.
Inni muszą budować wszystko od podstaw. Kiedy w 2007 roku Opera Wrocławska szykowała się do premiery „Napoju miłosnego”, w parku Pergola koło Hali Stulecia postawiono na wodzie gigantyczną scenę o wymiarach 150 na 250 metrów. Za nią rozmieszczono 50 ekranów, na których wyświetlano wizualizacje, zwieziono tony sprzętu oświetleniowego i nagłaśniającego.
W Bregencji scenografia jest umieszczona na 119 palach wbitych do głębokości sześciu metrów w dno jeziora. Dekoracje otaczają szyny okręgiem o obwodzie liczącym ok. 200 metrów. Dzięki temu w trakcie spektaklu jeżdżą po wodzie rekwizyty. Widowiska mają bowiem oszołomić widza i bajkowy „Czarodziejski flet” doskonale się do tego nadaje.