Po latach współpracy z największymi artystami: Joem Zawinulem, Patem Methenym, Bobbym McFerrinem i Quincy Jonesem pochodzący z Kamerunu, wirtuoz basu Richard Bona powrócił do swoich korzeni. Album „Bonafied” zadedykował dziadkowi, który odkrył w nim muzyczny talent i zrobił mu pierwszy instrument – balafon. Poradził mu też, żeby wyruszył w świat i poznawał ludzi. Dzięki temu dziś jest u nas stałym bywalcem i miłośnikiem polskiego żurku.
Dziadek Bony był griotem opowiadającym muzyką i śpiewem dawne historie. Mały Richard obserwował, jak jego życie było ściśle powiązane z naturą. Pamiętał słowa dziadka, które wypowiadał codziennie rano: „Dziękuję za wielkie dary, którymi obdarza mnie natura”.
Teraz znów zabrzmiały one w uszach Richarda Bony szczególnie mocno. – Zrozumiałem, że nie doceniamy ziemi i słońca za to, co nam dają. Oddychamy powietrzem, które natura ofiarowuje nam każdego dnia bez żadnych warunków. O tym jest mój nowy album – mówi basista.
Album „Bonafied” ma bardzo osobistą tematykę i nastrojowy charakter, a Bona napisał pierwszą w swej karierze piosenkę na gitarę. „Mulema” to historia mężczyzny, który ryzykując życie, wyrusza przez morze w poszukiwaniu prawdziwej miłości. Francuskojęzyczną wersję utworu zaśpiewała delikatnym głosem Camille. To ta sama historia, ale widziana oczami dziewczyny.
Na płycie znajdziemy przede wszystkim afrykańskie motywy, choćby stylu makossa w „Tumba La Nyama” zaczynającym się odgłosami puszczy. Bona tworzy tu znakomity wielogłosowy chór. „Diba La Bobe” jest zaś typowym przebojem afrykańskiego popu. W „Uprising of Kindness” usłyszymy latynoskie nastroje, a akordeon w „Janjo La Maya” przypomni o pobycie wokalisty w Paryżu. Płytę zamyka kompozycja Jamesa Taylora „On the 4th of July” z niezwykle melodyjną solówką gitary basowej.