Już wchodząc na scenę festiwalowego namiotu, 73-letnia Calypso Rose ostentacyjnie zrzuciła buty, by – jak to powiedziała w rozmowie z „Rz”– „lepiej czuć scenę i wyżej podskakiwać”. Ułatwiło jej to pierwszy kontakt z polską publicznością, która powitała ten gest owacjami.
– Jestem McArthy Lindy Sandy-Lewis Calypso Rose i mam 73 lata – krzyknęła i zaczęła się karaibska fiesta pod dyktando rytmów calypso, ale także reggae. Zaśpiewała swoje największe przeboje, które dawno już wypłynęły z małej wyspy Tobago, gdzie urodziła się Rose. – Wstańcie wszyscy, tańczcie razem ze mną – wołała Rose. – Wayo, wayo, wayo – śpiewała w „Calypso Blues”, choć wyraźnie słychać było rytmy reggae. Podobnie jak w temacie powtórzonym na bis „Israel by Bus”.
Zaśpiewała też największy międzynarodowy hit calypso „Rum and Coca Cola”, którego refren podchwyciła publiczność. Ale największy aplauz wywołała własnymi tematami. W „Fire in Me Wire” publiczność tańczyła calypso na swoją, warszawską modłę. Natomiast w „Gimme More Tempo” w stylu soca dało się już tylko podskakiwać, tak szybki był to rytm.
Złożyła też hołd swojej praprababci w lirycznej piosence „Back to Africa”, wspominając jej tęsknotę za rodzimym lądem. Szkoda, że w zespole nie było perkusisty ze stalowymi bębnami. Wtedy klimat wysp Trinidad i Tobago byłby na wyciągnięcie ręki.
Występująca po niej gwiazda z Nowej Zelandii Moana Maniapoto z zespołem The Tribe miała trudne zadanie, żeby podtrzymać gorączkę sobotniego wieczoru. Śpiewała po angielsku i w języku Maorysów. Dodatkową atrakcją było dwóch tancerzy ubranych w ludowe stroje maoryskie i wykonujących hakę. Taniec ten spopularyzowali na świecie gracze rugby z zielonych wysp i ten na scenie festiwalu Skrzyżowanie Kultur był nie mniej groźny.