Za samą interpretację standardu „Stormy Weather" należy się jej nagroda specjalna. A ponieważ ten utwór znalazł się na jej nowej płycie „Beautiful Life", mam nadzieję, że będzie to kolejna w jej karierze nagroda Grammy za najlepszy album wokalny.
„Stormy Weather" w wykonaniu Dianne Reeves to traktat o śpiewaniu, wzorzec muzycznej opowieści, w której między słowa towarzyszący jej zespół wplatał dźwięki podkreślające zmysłowy głos. Reeves przeciągała sylaby, zastanawiała się nad każdym słowem, pozostawiała słuchaczom czas na medytację.
Koncert w Klubie Klimat bielskiej Galerii Sfera zaczęła dokładnie tak jak grudniowy występ w Teatrze Wielkim Operze Narodowej, od piosenki „Dreams" Stevie Nicks. To także utwór pochodzący z nowej płyty, która po koncercie sprzedawała się jak ciepłe bułeczki. Popisową improwizację scatem wykonała we własnej kompozycji „Tango". Ujmująco interpretowała balladę Boba Marleya „Waiting in Vain". Kończąc występ, jak zawsze śpiewająco przedstawiła zespół. W finałowy popis włączyła też melodię Urszuli Dudziak „Papaya" melodeklamując: „Dawno temu, gdzieś w latach 70., młoda dziewczyna usłyszała: [tu zacytowała fragment „Papai"] i to odmieniło jej życie". Publiczność nagrodziła owacjami ten hołd dla naszej wokalistki.
Na pierwszy z dwóch bisów Dianne Reeves została razem z pianistą Peterem Martinem, a wybrała ulubiony temat McCoy Tynera „You Taught My Heart to Sing". To od niego zaczęła się droga wokalistki na jazzowy szczyt. Na koniec wybrała balladę „Satiated" i śpiewając „musimy wyjechać o piątej rano, to będzie bezsenna noc" zeszła ze sceny. Takie koncerty zapamiętuje się na zawsze.