Często wspomina się o jego skąpstwie, poczuciu humoru, które nie grzeszyło finezją. Nigdy nie był sentymentalny. Na niektórych wręcz sprawiał wrażenie gbura.
Choć przez jego filmy przetoczyło się wiele kobiet, tak naprawdę ideał miał tylko jeden. Była nim Grace Kelly. Późniejsza księżna Monako. Kiedy zobaczył ją na zdjęciach próbnych doznał olśnienia, które odbiło się jej udziałem w trzech głośnych filmach. Potem, gdy wymarzona muza została księżniczką i dworska etykieta Monako nie pozwalała jej na kontynuowanie hollywoodzkiej kariery, Hitchcock pozostał jej przyjacielem, czasem druhem, zwłaszcza w trudnych chwilach życia „w złotej klatce". A dobierając obsadę do kolejnych swoich produkcji poszukiwał aktorki, która – koniecznie jako blond piękność - przypominałaby choć trochę Kelly.
Ciekawe relacje Hitchcocka i Grace Kelly można odnaleźć w dwóch biografiach: Joanny Spencer „Grace, księżna Monako" oraz Wendy Leigh „Grace Kelly", które niedawno trafiły do naszych księgarń.
Wendy Leigh tak opisuje pierwsze wrażenie jakie zrobiła na Hitchcocku Grace. Kiedy mistrz kryminału obejrzał jej zdjęcia próbne i poznał ją osobiście nie krył zachwytu. „Kobiety o germańskiej, albo nordyckiej urodzie zawsze wyglądają jak cnotliwe nauczycielki, ale podobno w łóżku to istne diablice. Mogą wykończyć faceta. Angielki to najbardziej rozpustne kobiety pod słońcem."
Ponoć już wtedy połączył nazwisko Kelly ze zbrodnią i stwierdził, że ma wreszcie swą wymarzoną muzę. Tuż przed rozpoczęciem zdjęć do filmu „M jak morderstwo" wyznał ze smutkiem: "Może nosi w sobie i ogień i lód i wielką namiętność ale nie okazuje tego".