To chyba nie kwestia mody, a ja nie mam nic przeciwko takiemu modelowi. Misja szefa zespołu wciąż może trwać bardzo długo, ten czas zależy jednak od wielu czynników. Kiedyś problemem utrudniającym mobilność dyrygentów mogło być obejmowanie stanowisk w orkiestrach oddalonych o tysiące kilometrów. Dziś wystarczy mądrze planować podróże, żeby nie zmieniać stref czasowych co tydzień.
I za niespełna dwa lata zaczyna pan kolejną pracę, w Hamburgu.
NDR Sinfonieorchester jest jedną z najlepszych niemieckich orkiestr o wyjątkowej jakości brzmienia. Kontrakt na pierwszego gościnnego dyrygenta jest ważny także dlatego, że w 2017 roku w Hamburgu zostanie otwarta jedna z najwspanialszych sal koncertowych Europy, która stanie się nowym domem orkiestry. Mamy już zaplanowaną wspólną jej inaugurację.
Czy globalizacja ogarnia też muzykę klasyczną? Są różnice między orkiestrami Tokio, Indianapolis czy Hamburga?
Zdecydowanie tak i to jest fascynujące. Bardzo lubię pracować w Niemczech, tam nawet najlepsza orkiestra zapewnia dyrygentowi dużo czasu na próby, a to daje szansę na wypracowanie istotnych niuansów. Tymczasem w Ameryce ma się na ogół jedną próbę, nie dłuższą niż dwie i pół godziny, bo na więcej nie pozwalają kontrakty muzyków. Natomiast przychodzą oni tak przygotowani, że gdzie indziej jest to wręcz niewyobrażalne. Niedawno debiutowałem z Chicago Symphony Orchestra – na studiach marzyłem, żeby choć raz posłuchać ich na żywo. To było niesamowite przeżycie. Na koncercie doskonale pamiętali o każdym szczególe, o który poprosiłem podczas tej jednej próby, reagowali na każdy gest. Cieszę się na spotkanie z nimi w przyszłym sezonie.
Czego dyrygent może się nauczyć od takich orkiestr?