Rz: Jan Komasa, autor „Sali samobójców", mówił, że pokolenie dzisiejszych nastolatków jest kompletnie inne niż jego generacja, starsza o 10-15 lat. Miała pani podobne wrażenie kręcąc „Obietnicę"?
Anna Kazejak: Tak, ci ludzie są zupełnie inni, ale może przez to jeszcze bardziej ciekawi. Próbowałam spojrzeć na nich z pewnego dystansu. Nie po to, żeby oceniać. Raczej po to, by ich zrozumieć.
Podobnie jak Komasa, sportretowała pani ludzi w „Obietnicy", którzy komunikują się ze sobą głównie przez internet, nie mają dobrego kontaktu z rodzicami i tak naprawdę są bardzo samotni.
Bardzo mi zależało, by w tym filmie nie stawiać zbyt prosto sformułowanych zarzutów, że rodzice nie troszczą się o dzieci, nie mają dla nich czasu, nie zwracają na nie uwagi. Nie chciałam oskarżać, wolałam pokazać złożoność tych relacji. A samotność? Ona jest symptomem naszych czasów. Po „Obietnicy" skasowałam swoje konto na Facebooku, bo poczułam, że też popadam w rodzaj uzależnienia, a moje kontakty stają się powierzchowne. W coś kliknę, napiszę dwa zdawkowe zdania, dam znać, że coś czy kogoś lubię, ale to wszystko w gruncie rzeczy niewiele znaczy. A przecież jeszcze niedawno trzeba było wykonać wysiłek, żeby okazać komuś zainteresowanie, przekonać go, że jest dla nas ważny. Ja chyba trochę za tym czasem tęsknię. Z dzieciństwa pamiętam blok, w którym przez całe lata mieszało trzydzieści rodzin. Myśmy się tam rodzili, dojrzewali, chodzili do szkoły, potem na uczelnie. Tworzyliśmy wspólnotę. Dziś zaczynamy się przyzwyczajać do życia w budynkach, gdzie ludzie się zmieniają, kupują mieszkania, sprzedają i wynajmują, a sąsiedzi się nie znają. Albo do jednorodzinnych domów na obrzeżach miasta, których mieszkańcy zamykają się w swoich pokojach i siedzą przed komputerami.
Zabójstwo, do którego dochodzi w „Obietnicy" to patologia zrodzona ze zła czy z braku wyobraźni?