Od wydania w 2013 r. albumu zatytułowanego „Good Kid, M.A.A.D City" Kendrick Lamar stał się jedną z ważniejszych postaci w świecie rapu. Album sprzedał się w ponadmilionowym nakładzie, imponując najwybredniejszym krytykom ignorującym na co dzień rap. Lamarowi udało się przekuć osobiste doświadczenie młodości spędzonej w przesiąkniętym przestępczością Compton w uniwersalną opowieść o dojrzewaniu. Oczekiwanie na nowy album 27-latka było olbrzymie. Potwierdza to rekord, który padł na portalu Spotify, gdzie w ciągu doby od premiery utwory zostały odsłuchane prawie 10 milionów razy.
Tytuł „To Pimp a Butterfly" można przetłumaczyć jako „Sprostytuować motyla". Tym motylem jest oczywiście społeczność afroamerykańska. Jej symbolem już w pierwszym utworze staje się Wesley Snipes, gwiazdor kina, który w 2010 r. poszedł na trzy lata do więzienia za niepłacenie podatków. „Możesz trafić do Białego Domu, ale pamiętaj, że nie zaliczyłeś zajęć z ekonomii" – rapuje Lamar.
Trudno nie zauważyć, że raper przesadza. Show biznes wysysa ludzi, zostawiając ich z nałogami i długami niezależnie od koloru skóry. Na dodatek Kendrick opowiada w wywiadach o podróży do Afryki, która zmieniła jego stosunek do rzeczywistości, a w swoich utworach powołuje się na autorytety: Nelsona Mandelę i... Tupaca Shakura, rapera zastrzelonego w porachunkach gangsterskich. Łatwo więc obrócić zaangażowanie młodego artysty w banał.
Z drugiej strony nie zwala wszystkiego wyłącznie na białą Amerykę i powtarza, że rewolucję trzeba zacząć od siebie. Komentując dla magazynu „Billboard" wydarzenia z Ferguson, gdzie w ubiegłym roku biały policjant zastrzelił czarnoskórego nastolatka, Lamar podkreślił, że warto się zastanowić, ile przemocy jest w czarnych dzielnicach bez udziału białych. „Kiedy nie szanujemy sami siebie, to jak możemy oczekiwać szacunku od nich?" – mówił.
Poza ideologiczną treścią imponująca jest przemyślana konstrukcja albumu. Każdy utwór stanowi odrębną opowieść o historii czarnej muzyki w USA. Są tu jazz, funk, soul, R'n'B i rzecz jasna rap.