Gwiazda „Hotelu California”

Zmarł Glenn Frey, rocznik 1948 założyciel The Eagles, zespołu, który inkasował 3 mln dol. za koncert.

Aktualizacja: 19.01.2016 17:17 Publikacja: 19.01.2016 17:11

Glenn Frey podczas koncertu 2 maja 2008 roku w Kalifornii

Glenn Frey podczas koncertu 2 maja 2008 roku w Kalifornii

Foto: AFP

Największą zasługą grupy Glenna Freya było to, że stworzyła przebojową mieszankę rocka, country i folku. W „Hotelu California", wyprodukowanym przez Billa Szymczyka, dodała rytmy reggae.

Gdyby Michael Jackson nie nagrał „Thrillera" – album The Eagles „The Greatest Hits" (1976) ze szlagierem „Take It Easy" byłby wciąż najczęściej kupowaną w Stanach Zjednoczonych płytą z wynikiem ponad 40 mln egzemplarzy. Również w 1976 roku The Eagles nagrali płytę „Hotel California" z hitem o tym samym tytule, która sprzedała się na świecie w 32 mln egzemplarzy. To był album rozliczeniowy – rozprawiał się z legendą Ameryki i rewolucji hipisowskiej. Piosenki stanowiły zamkniętą całość, tworzyły pełen goryczy portret Stanów Zjednoczonych – kraju, który 200 lat po założeniu pogrąża się w materializmie i duchowym marazmie. Glenn Frey mówił, że napisał piosenkę o hedonizmie, autodestrukcji oraz pazerności i nienasyceniu. Można się w niej dopatrzyć historii małżeństwa, które obrosło luksusami – mercedesem, forsą i szampanem, ale nie potrafiło pielęgnować miłości.

The Eagles śpiewali słodko, ale byli megarozrabiakami. Bernie Leadon fakt zerwania z zespołem zakomunikował, wylewając piwo na głowę perkusisty Dona Henleya. W lipcu 1980 r. doszło do tak zwanej złej nocy w Long Beach, kiedy muzycy kłócili się na scenie w obecności widowni, a potem pobili się jak kowboje w saloonie.

Piekło zamarza

To wtedy Glenn Frey zasłynął jako autor powiedzenia „Prędzej piekło zamarznie, niż The Eagles zagrają kiedyś razem".

Po latach, kiedy alkohol wyparował z głów, narkotyki poszły w odstawkę, emocje zaś ustąpiły rozsądkowi, Frey potrafił się przyznać, że mówił nazbyt buńczucznie. Dlatego album koncertowy z tournée w 1994 roku, gdy muzycy znowu zagrali razem, zatytułował „Piekło zamarza". Stał się skromny.

– Kiedy wstaję rano z łóżka, nie mówię: „O Boże, «The Greatest Hits» kupiło już 30 mln ludzi – opowiadał „Rolling Stone". – Trzeba trzymać się twardo realiów. Dlatego wynoszę codziennie śmieci z domu, sprzątam po swoich psach i odwożę dzieci do szkoły. Jednocześnie powiedziałem chłopakom w zespole, że jestem w nim, bo mam tam posłuch i ludzie lubią to, co robię. To jest moje miejsce.

Muzyczną fascynację u Henleya wywołał zawód miłosny. Skupił się na gitarze. „Gdyby miała tyłek i cycki, świata byś za nią chyba nigdy nie widział!" – zwróciła uwagę zaniepokojona matka i poradziła, żeby lepiej układał sobie relacje z ludźmi.

Urodzony w Detroit muzyk zaczął karierę dzięki współpracy z J.D. Southerem, który zaangażował Glenna Freya do zespołu towarzyszącego jego dziewczynie – Lindzie Ronstadt. W grupie znalazł się także perkusista Don Henley, basista Randy Meisner i gitarzysta Bernie Leadon. Kiedy Ronstadt skończyła tournée w 1971 roku – narodziło się The Eagles. Rok później ukazała się debiutancka płyta zespołu z piosenką „Take It Easy".

Kłótnie w rodzinie

– Nigdy nie przypuszczaliśmy, że przetrwamy tak długo, i miałem poczucie, że rozstaniemy się po debiutanckiej płycie. – mówił Glenn Frey. – Dlatego się czasami zastanawiałem, czy koledzy z zespołu wiedzą, jak bardzo ich lubię. Jakim są dla mnie wsparciem, bo przecież nie tylko graliśmy ze sobą, ale i walczyliśmy. Ale nawet kiedy czuliśmy się jak na beczce prochu, byliśmy razem.

– Był dla mnie jak brat – powiedział Don Henley, przyjaciel z The Eagles. - Tworzyliśmy rodzinę, oczywiście, jak wiele rodzin się kłóciliśmy, ale więzy przyjaźni, jakie nawiązaliśmy 45 lat temu, nigdy nie zostały zerwane, nawet jeśli na 14 lat grupa The Eagles przerwała swoją działalność – Spotkaliśmy się jako dwaj młodzi mężczyźni, którzy pielgrzymowali do Los Angeles, żeby spełnić swój muzyczny sen. Stworzyliśmy zespół ważniejszy, niż mogliśmy przypuszczać. Glennowi to zawdzięczamy. To był jego plan.

Frey znakomicie radził sobie po rozpadzie zespołu. Do filmu „Gliniarz z Beverly Hills" skomponował dynamiczne „The Heat Is On", do „Miami Vice" zaś, gdzie wystąpił – „You Belong to the City". Piosenka dostała drugie życie i stała się nieformalnym hymnem Nowego Jorku, gdy raper Jay-Z użył cytatu z niej w „The City Is Mine".

Muzyk zmarł z powodu komplikacji wywołanych owrzodzeniem jelita grubego, co było skutkiem stosowania medykamentów na reumatoidalne zapalenie stawów.

Pozostawił żonę Cindy (drugą) i trójkę dzieci.

Grupa dedykowała koledze jego piosenkę „It's Your World Now": „Ale najpierw pocałunek, jeden kieliszek wina/ Jeszcze jeden taniec, gdy jest jeszcze czas/ I moje ostatnie życzenie: pewnego dnia zrozumiesz/ Jak bardzo się starałem i ile dla mnie znaczyliście".

Chciałoby się dodać: spieszmy się kochać naszych idoli, tak szybko odchodzą. Tylko w ostatnich tygodniach zmarł Lemmy i David Bowie. Życzmy dużo zdrowia Dylanowi, Jaggerowi, Richardsowi i McCartneyowi. Również dzięki nim czujemy się wciąż młodzi.

Zobacz także:

Tarantino powraca z westernem

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"