Największą zasługą grupy Glenna Freya było to, że stworzyła przebojową mieszankę rocka, country i folku. W „Hotelu California", wyprodukowanym przez Billa Szymczyka, dodała rytmy reggae.
Gdyby Michael Jackson nie nagrał „Thrillera" – album The Eagles „The Greatest Hits" (1976) ze szlagierem „Take It Easy" byłby wciąż najczęściej kupowaną w Stanach Zjednoczonych płytą z wynikiem ponad 40 mln egzemplarzy. Również w 1976 roku The Eagles nagrali płytę „Hotel California" z hitem o tym samym tytule, która sprzedała się na świecie w 32 mln egzemplarzy. To był album rozliczeniowy – rozprawiał się z legendą Ameryki i rewolucji hipisowskiej. Piosenki stanowiły zamkniętą całość, tworzyły pełen goryczy portret Stanów Zjednoczonych – kraju, który 200 lat po założeniu pogrąża się w materializmie i duchowym marazmie. Glenn Frey mówił, że napisał piosenkę o hedonizmie, autodestrukcji oraz pazerności i nienasyceniu. Można się w niej dopatrzyć historii małżeństwa, które obrosło luksusami – mercedesem, forsą i szampanem, ale nie potrafiło pielęgnować miłości.
The Eagles śpiewali słodko, ale byli megarozrabiakami. Bernie Leadon fakt zerwania z zespołem zakomunikował, wylewając piwo na głowę perkusisty Dona Henleya. W lipcu 1980 r. doszło do tak zwanej złej nocy w Long Beach, kiedy muzycy kłócili się na scenie w obecności widowni, a potem pobili się jak kowboje w saloonie.
Piekło zamarza
To wtedy Glenn Frey zasłynął jako autor powiedzenia „Prędzej piekło zamarznie, niż The Eagles zagrają kiedyś razem".
Po latach, kiedy alkohol wyparował z głów, narkotyki poszły w odstawkę, emocje zaś ustąpiły rozsądkowi, Frey potrafił się przyznać, że mówił nazbyt buńczucznie. Dlatego album koncertowy z tournée w 1994 roku, gdy muzycy znowu zagrali razem, zatytułował „Piekło zamarza". Stał się skromny.