Dziś Phil Collins, nawet nie nagrywając i nie koncertując, pozostaje wpływową postacią show-biznesu. To jedna z trzech gwiazd, oprócz Michaela Jacksona i Paula McCartneya, które sprzedały ponad 100 mln albumów – zarówno solo, jak i w macierzystym zespole.
Jednak pierwsza solowa płyta „Face Value" w 1981 roku była jak piorun z jasnego nieba. Od 1971 roku, czyli od nagrania albumu „Nursery Cryme", był bowiem perkusistą i podporą Genesis, jednej z najważniejszych formacji w historii rocka. Współtworzył styl czołowego, oprócz Pink Floyd, Yes i Emerson Lake and Palmer, reprezentanta muzyki zwanej art rockiem bądź rockiem symfonicznym. W zbiorowych improwizacjach rodziły się rozbudowane wokalno-instrumentalne, wielominutowe kompozycje. Tak powstały muzyczne arcydzieła: „Foxtrot" (1972), „Selling England by the Pound" (1973) czy koncept album „Lamb Lies Down Broadway" (1974). Collins był ważny, ale w centrum grupy znajdował się Peter Gabriel, wokalista o aktorskich skłonnościach, który zmieniał koncerty w teatralny show z maskami, marionetkami i abstrakcyjną scenografią.
Po nagraniu „Lamb Lies Down on Broadway" Gabriel zostawił kolegów, co wydawało się niepowetowaną stratą. Przesłuchania jego ewentualnych następców ciągnęły się, aż w końcu Phil postanowił wyjść z cienia i sam stanąć za mikrofonem. W cichości ducha zawsze chciał być w centrum uwagi. Uczył się aktorstwa i można go zobaczyć w filmie The Beatles „A Hard Day's Night".
Stając się nowym liderem Genesis, firmował kolejną znakomitą odsłonę w historii zespołu, zaznaczoną albumami „A Trick of The Tail" (1976), „Wind and Wuthering" (1976) oraz „...And Then There Were Three" (1978). Już wtedy dał się poznać jako wokalista i kompozytor niezwykle liryczny, mający rękę do wzruszających ballad. Jeszcze większe emocje dały znać o sobie, gdy pod koniec lat 70. wrócił z tournée i zastał dom opuszczony przez żonę, która zabrała z sobą dziecko.
Z przerwami na wizyty w pobliskim pubie przelewał na papier swoje zgryzoty i nagrywał muzykę do intymnych wyznań. Tak powstała jedna z najbardziej niesamowitych piosenek w historii muzyki pop – „In the Air Tonight". Atmosfera niepokoju – podgrzewana dźwiękami z automatu – tężeje w niej z sekundy na sekundę, do chwili kiedy dochodzi do perkusyjnej eksplozji uwalniającej niedające się dłużej znieść napięcie. Collins wyładował w ten sposób całą swoją wściekłość i rozczarowanie.