Kompletne szaleństwo. Żeby dostać się na pokaz prasowy „Happy Endu” Michaela Hanekego trzeba było stać w kolejce – w zależności od rodzaju akredytacji – od 50 minut do dwóch godzin. W ciągle piekącym pod wieczór słońcu, w zbitym tłumie. No, ale Haneke to w końcu wielki mistrz kina, zdobywca dwóch Oscarów i dwóch Złotych Palm. Legenda.
Po pokazie krytycy wychodzili jednak w ciszy, kręcąc głowami. „Happy End” nie jest filmem tej klasy co „Biała wstążka” czy „Miłość”. To historia rodziny znanej z „Miłości”. 84-letni Gerard Laurent mieszka w domu w Calais, razem z córką Anne – tą, która odwiedzała go w poprzednim filmie w Paryżu i synem Thomasem. Syn rozwiódł się, ma nową partnerkę i małe dziecko, a musi też zająć się trzynastoletnią córką Eve z pierwszego małżeństwa. Dziewczynka jest delikatna. Przeżyła tragedię: jej matka leży w śpiączce w szpitalu po przedawkowaniu leków. Próbie samobójczej?