Kompletne szaleństwo. Żeby dostać się na pokaz prasowy „Happy Endu” Michaela Hanekego trzeba było stać w kolejce – w zależności od rodzaju akredytacji – od 50 minut do dwóch godzin. W ciągle piekącym pod wieczór słońcu, w zbitym tłumie. No, ale Haneke to w końcu wielki mistrz kina, zdobywca dwóch Oscarów i dwóch Złotych Palm. Legenda.
Po pokazie krytycy wychodzili jednak w ciszy, kręcąc głowami. „Happy End” nie jest filmem tej klasy co „Biała wstążka” czy „Miłość”. To historia rodziny znanej z „Miłości”. 84-letni Gerard Laurent mieszka w domu w Calais, razem z córką Anne – tą, która odwiedzała go w poprzednim filmie w Paryżu i synem Thomasem. Syn rozwiódł się, ma nową partnerkę i małe dziecko, a musi też zająć się trzynastoletnią córką Eve z pierwszego małżeństwa. Dziewczynka jest delikatna. Przeżyła tragedię: jej matka leży w śpiączce w szpitalu po przedawkowaniu leków. Próbie samobójczej?
Haneke mnoży wątki. Anne pracuje jako agent sprzedaży nieruchomości. Ma syna, który odcina się od domu i nowego faceta – misiowatego brytyjskiego prawnika. A w pracy kłopoty, bo zawaliła się jakaś budowa. Thomas, choć z nową partnerką ma kilkumiesięcznego synka, już romansuje z kolejną kobietą. „Nigdy nikogo nie kochałeś” - powie mu mała Eve. I to zdanie mogłoby stać się mottem filmu.
Haneke pokazuje świat zachodniej burżuazji - zorganizowany, zamożny, na pierwszy rzut oka bezbłędnie funkcjonujący. W rzeczywistości pełen fałszu, pozorów i inercji. Odwrócony plecami do napięć za oknem, z marokańskimi służącymi i poczuciem wyższości w stosunku do obcych. Wykrzyczy to zbuntowany syn Anny, który na rodzinne, eleganckie przyjęcie przyprowadzi kilku czarnoskórych emigrantów. To świat w gruncie rzeczy pozbawiony miłości i empatii. Senior rodu, ów starzec, który w „Miłości” nie mogąc patrzeć na cierpienie demencyjnej żony zadusił ją poduszką, teraz – choć jeździ na wózku, wciąż dobrze trzyma. A jednak chce na sobie dokonać eutanazji. Bo to nie jest świat dla starych ludzi. Więc choć rodzina wyprawia Gerardowi huczne urodziny, on szuka już tylko kogoś kto pomoże mu odejść. Może ta mała dziewczynka, która żyjąc wśród bliskiej rodziny próbowała wziąć tabletki matki?
Michel Haneke sięga po różne tropy z własnej twórczości. Wraca po swojego dawnego operatora Christiana Bergera, z „Miłością” łączą nowy film postacie ojca i córki grane przez Jeana-Louisa Trintignanta i Isabelle Huppert, widzowie znajdą tu nawiązania do obrazów z „Ukrytych” i „Kodu nieznanego”, do filozofii „Pianistki”. „Happy End” niesie też ciekawą, niepokojącą diagnozę zachodnich społeczeństw. A zawód? Cóż, Haneke bardzo wysoko ustawił swoją poprzeczkę. I tym razem do niej nie doskoczył.