Prowincja nie jest nudna

Bohdan Sláma o dzisiejszych Czechach, kinie, szukaniu autorytetów i swojej osobistej tragedii opowiada Barbarze Hollender

Aktualizacja: 07.01.2013 08:47 Publikacja: 07.01.2013 08:03

"Cztery słońca"

"Cztery słońca"

Foto: Gutek Film

Po premierze „Mojego nauczyciela" zapowiadał pan, że następny film będzie o świętym Wojciechu...

Bohdan Slama:

Stale nie mam pomysłu, jak jego historię opowiedzieć. Dlatego ten temat pozostaje w sferze marzeń. A na razie proponuję „Cztery słońca".

Zobacz galerię zdjęć

Recenzent „Hollywood Reporter" napisał, że ten film jest przykładem wschodnioeuropejskiego naturalizmu. Myśli pan, że rzeczywiście istnieje coś takiego?

To punkt widzenia Amerykanina. Być może po prostu nasza rzeczywistość wydaje się za oceanem tak dziwna, że aż przerysowana. Spotykam się czasem z podobnymi zarzutami krytyków z Pragi, którzy uważają, że tworzę karykatury i pokazuję obrzeża społeczeństwa. Bzdura! Powiedziałbym raczej, że interesuje mnie realizm. Mieszkam na wsi i staram się wiernie portretować ludzi, z którymi stykam się na co dzień.

Jan Hrebejk czy Petr Zelenka kręcą filmy w dużych miastach. Pan pozostaje w kręgu kultury i tradycji wiejskiej. Dlaczego?

Tam się spokojniej pracuje. Poza tym dobrze znam prowincję. I chcę rejestrować jej nudne życie, które dla mnie wcale nie jest nudne.

W nakręconych w 2002 roku „Dzikich pszczołach" pokazał pan wieś pogrążoną w beznadziei. W „Moim nauczycielu" i „Czterech słońcach" to już zupełnie inne miejsce.

Nie.  Akcja „Pszczół..." toczyła się w Sudetach, na Morawach. Niemcy, którzy mieszkali na tych terenach przed wojną, po 1945 roku wyjechali, a rząd zaczął zachęcać Czechów i Słowaków, żeby się osiedlali w opustoszałych wsiach. Skorzystali z tej szansy głównie ludzie bardzo ubodzy, bez zaplecza finansowego i kulturowego. To na całe lata określiło charakter tamtego świata. Dwa ostatnie filmy kręciłem w innej części kraju, mocno zakorzenionej w czeskiej tradycji. Ja tę prowincję kocham. Urodziłem się w małym mieście, niedaleko granicy z Polską, ale zawsze z kolegami wybiegaliśmy bawić się na pola za ostatnimi zabudowaniami. Wieś zawsze mnie fascynowała. Dlatego wybrałem ją jako miejsce do życia. Nie mieszkam przecież w Pradze, choć mogłem po studiach w szkole filmowej FAMU w niej pozostać.

A jak w ostatnich latach zmieniła się czeska prowincja? Jak zmieniło się społeczeństwo? W filmie pokazuje pan ogromny głód wiary w cokolwiek i tęsknotę za autorytetami.

W Czechach z każdym rokiem zmniejsza się procent osób religijnych. Sam jestem ateistą, ale wyobrażam sobie, że w Polsce przynależność do katolickiej wspólnoty daje namiastkę poczucia bezpieczeństwa, zaopatruje ludzi w normy, nakazy, zakazy – jakieś ramy, w których się poruszają. Człowiek niewierzący ma w sobie pustkę, którą trzeba jakoś wypełnić. Jedni wierzą więc w moc pieniądza, inni szukają ratunku w tak modnych ostatnio antydepresantach, jeszcze inni próbują znaleźć nową religię. Na przykład jeden z moich bliskich przyjaciół został buddyjskim mnichem i mieszka w Birmie. A wiele osób chciałoby mieć swojego mistrza, tylko że to nie jest łatwe. Karel z „Czterech słońc" nigdy go nie znalazł. Nie wie, jak żyć, jak wykorzystać własną energię. On sam staje się wzorem dla Jary, ojca rodziny. Ale to jest droga znikąd donikąd, bo Karel nie jest żadnym autorytetem. Być może wiedzę potrzebną do życia nosimy w sobie, ale nie zawsze do niej docieramy.

Pana bohaterowie dopiero w momencie tragedii zdają sobie sprawę, co jest ważne. Ciężki wypadek syna staje się dla nich rodzajem katharsis.

Ich małżeństwo się rozpada, oddalają się od siebie coraz bardziej. Żyją własnym życiem, mają własne problemy. Trauma sprawia, że zaczynają się potrzebować. Ja bardzo głęboko wierzę, że dobre relacje pomiędzy ludźmi to najpiękniejsza rzecz, która może się nam przytrafić.

Pan też przeżył przecież wielką tragedię...

Miałem pięcioro dzieci. Jeden z moich synów, kiedy miał 17 lat, zginął w idiotycznym wypadku samochodowym. Razem z dwoma kolegami. Stale zadawałem sobie pytanie: „Dlaczego? Dlaczego?". Te dzieciaki były na ogół z rozbitych bądź skłóconych rodzin. Może to był powód, dla którego uciekały z domów? Ja sam czułem się winny. Może poświęcałem synowi zbyt mało uwagi? Po tragedii, jaką przeżyłem, stale myślałem o naszych niedogadaniach. Chciałem ludziom opowiedzieć o ojcu, który robi błędy, i o matce, która też je popełnia. Bo oboje nie próbują porozumieć się z dzieckiem. „Cztery słońca" narodziły się z wielkich emocji. Na początku powiedziałem sobie: „Nie, nie chcę tak głęboko wchodzić we własne życie". Ale nie mogłem przestać myśleć o moim synu i tych chłopcach, którzy razem z nim zginęli.

Kino może być autoterapią?

Nie myślałem o tym, ale w końcu ten film pozwolił mi rozliczyć się ze sobą, z własnymi emocjami. I mam nadzieję, że może ta historia jeszcze komuś pomoże zrozumieć siebie. Przyjrzeć się z dystansu życiu.

„Cztery słońca" zostawiają widzowi nadzieję, pozwalają mu się uśmiechnąć przez łzy.

Taka jest rola sztuki, która powinna przekazywać prawdę o życiu. Jak ono – składać się i z mroku, i ze słońca.

Sylwetka

Bohdan Sláma reżyser, scenarzysta

Urodził się w Opawie, w 1967 r. Skończył wydział reżyserii w praskiej szkole filmowej FAMU. Slámę kochają festiwale. W fabule zadebiutował w 2002 roku filmem „Dzikie pszczoły", który zdobył Złotego Tygrysa na festiwalu w Rotterdamie. Jego kolejny obraz „Szczęście" w 2005 r. wygrał w San Sebastian. Z kolei film „Mój nauczyciel" pokazywany był w Wenecji, a „Cztery słońca" to pierwszy czeski obraz, jaki trafił do Sundance. —b.h.

Recenzja

Tragedia z nadzieją w tle

Siłą czeskiego kina zawsze był śmiech przez łzy. Albo inaczej: ściśnięte gardło, gdy nagle urywa się śmiech. Ale też umiejętność obserwowania zwyczajnego, a przecież pełnego dramatów życia. Bohdan Sláma od debiutanckich „Dzikich pszczół" portretuje prowincję. Ludzi, którzy rozpaczliwie szukają odrobiny szczęścia. Tak jest również w „Czterech słońcach". Bohaterowie filmu są, obiektywnie oceniając, nieciekawymi ludźmi. Rozpadające się, znudzone sobą małżeństwo ma problemy z pracą, z dziećmi, z seksem, właściwie ze wszystkim. Portretując ich kłótnie, zdrady, opróżniane puszki piwa, Sláma opowiada o duchowej pustce. I tęsknocie za czymkolwiek, co mogłoby tę pustkę wypełnić. Ale nie byłby sobą, gdyby nie zostawił widzom nadziei. Tragedia, która spada na tę rodzinę, każe jej spojrzeć na świat inaczej, odnaleźć wartość w solidarności i bliskości. Pokrzepiające na początek roku. —Barbara Hollender

Po premierze „Mojego nauczyciela" zapowiadał pan, że następny film będzie o świętym Wojciechu...

Bohdan Slama:

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla