Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Z urodzenia była warszawianką, największe triumfy odnosiła w Operze Poznańskiej, z którą po II wojnie związała się na prawie ćwierć wieku, ale gdyby to były inne lata, Antonina Kawecka zostałaby z pewnością primadonną największych teatrów świata. Była bowiem niezwykle utalentowana, pracowita i potrafiła uparcie dążyć do wyznaczonego celu.
Podobno już jako dziecko marzyła, że zostanie artystką, mimo że wychowywała ją jedynie matka i w tej sytuacji trudno było myśleć o regularnych studiach muzycznych. A jednak Antonina Kawecka rozpoczęła studia muzyczne u prof. Stanisława Kazury i już po sześciu miesiącach wystąpiła z pierwszym koncertem w Warszawie.
Wkrótce jednak wybuchła wojna i prawdziwy debiut Antoniny Kaweckiej stał się możliwy dopiero w 1945 r. Było to na scenie Opery Śląskiej, gdzie zaśpiewała niedużą partię Loli w "Rycerskości wieśniaczej". Ale wkrótce odniosła pierwszy wielki sukces jako Carmen, a kiedy w 1947 r. Opera Śląska przyjechała na występy gościnne do stolicy, Kawecka była już gwiazdą, a jej interpretację partii Amneris w "Aidzie" uznano za artystyczne wydarzenie.
Mimo to Antonina Kawecka kształciła się nadal. Adam Didur, Stefan Belina-Skupiewski i Józef Woliński - to nazwiska kolejnych jej pedagogów. Dzięki stałej pracy głos Kaweckiej rozwijał się, przechodząc z mezzosopranu w piękny dramatyczny sopran. Właśnie w partiach sopranowych Antonina Kawecka odnosiła największe sukcesy w Poznaniu, śpiewając Aidę, Halkę, Toskę, Katarzynę Izmajłownę, wreszcie Elzę w "Tannhäuserze" oraz Izoldę w "Tristanie i Izoldzie" Wagnera. Ta ostatnia rola z 1968 r. to niewątpliwe ukonorowanie artystycznej kariery Antoniny Kaweckiej, która wkrótce potem ku zaskoczeniu wszystkich wycofała się ze sceny. Zawsze jednak twierdziła, iż przestanie śpiewać, gdy skończy czterdziestkę. I z kilkuletnim zaledwie opóźnieniem słowa dotrzymała.