Pro Paulina Wilk
Wszystko mi się na tej płycie podoba. Emanująca z piosenek kobiecość, dopracowane kompozycje, a najbardziej – mocny, szklisty głos Lennox, który zatrzymał się w czasie i brzmi, jakby należał do dwudziestolatki.
To ważne, bo płyta ma polityczne przesłanie, ale chce także uchwycić przeżycia uniwersalne dla kobiet żyjących w odległych częściach świata. Są tu utwory nawiązujące do hymnów jednoczących kobiety w walce o emancypację. Ale równie wiele piosenek opowiada o osobistych przeżyciach, i w nich niejedna z pań odnajdzie siebie. Największym zaskoczeniem i nagrodą przy słuchaniu jest to, że Lennox fantastycznie odnalazła się w muzyce soul. „Sing” budzi emocje, nawet gdy nie wsłuchuję się w słowa. Na początku głos Lennox drży, jakby łamało go wzruszenie, ale z czasem staje się silniejszy, bardziej przenikliwy. Wsparcia udziela kilkanaście koleżanek, m.in. Madonna, K.D. Lang, Gladys Knight. „Sing” może dołączyć do kanonu kobiecych manifestów, takich jak hiphopowy „Whatta Man” czy hit r’n’b „Lady Marmelade”.
Płyta jest poważna i w gruncie rzeczy – przesiąknięta smutkiem, a jednak nie ściąga w dół. To zasługa Lennox kompozytorki, która napisała z jednej strony utwory delikatne i zmysłowe, a z drugiej porywające. Wśród tych subtelnych najbardziej ujęła mnie „Big Sky”. Kobieta wykrzykuje niebu tłumione długo żale, lata tęsknoty, łez, bycia niezauważaną. O tym samym – pragnieniu uwolnienia się od bólu i trudnych przeżyć – jest „Ghost In My Machine”, ale to już wspaniała bluesowa karuzela. To wciąga!
podyskutuj z autorem p.wilk@rp.pl