Wielki artysta czy erotoman

Kim był Walerian Borowczyk? Retrospektywa w Zamku Ujazdowskim pozwala się zorientować w randze i jakości jego dorobku.

Publikacja: 29.01.2008 05:00

Contes immoraux/ Opowieści niemoralne (99’) (1974), Argos Films

Contes immoraux/ Opowieści niemoralne (99’) (1974), Argos Films

Foto: Centrum Sztuki Współczesnej

„B. Boro. Borowczyk. Walerian Borowczyk (1923 – 2006)" – pełny tytuł prezentacji brzmi nieco cudacznie. Jej bohater zmarł w lutym dwa lata temu, w wieku 83 lat. O przyznanie mu miejsca na filmowym parnasie upomnieli się francuscy fani Boro (jak nazywano Polaka we Francji). Żeby portret był kompletny, przegląd filmów dopełnia wystawa najróżniejszych form jego artystycznej aktywności. Polską kuratorką jest Urszula Śniegowska z Kina.Lab.

Niewątpliwie mocną stroną wydarzenia jest filmowa część retrospektywy. Boro nakręcił około 50 animacji i 15 filmów aktorskich, pełnometrażowych. Mało które do nas docierały, a jeżeli, to na pokazach zamkniętych. Po „Opowieściach niemoralnych" (1974) okrzyknięto go mistrzem kina erotycznego. On sam nie był z tego tytułu zadowolony. Tłumaczył, że kręci filmy o mechanizmie snu. Nie pomogło. Pozycję erotomana ugruntowały nakręcone rok potem w Polsce „Dzieje grzechu". Gdy dekadę później wypominano mu współautorstwo „Emmanuelle V" (1986), wyjaśniał, że to moralnie nieszkodliwe, jarmarczne kino.

Moim zdaniem powodem, dla którego kinem Borowczyka interesował się Peter Greeneway, animacjami zaś – bracia Quay, jest prekursorski charakter jego filmów. Otóż ekranowe erotyki Boro wyprzedziły o kilkadziesiąt lat modny dziś styl kamp – są jawnie przesadne, wręcz kiczowate. Adresowane do znawców i wyrafinowanych estetów.

Natomiast ekspozycja plastycznej działalności Borowczyka rozczarowuje. To pozbawiony ładu i składu zbiór osobliwości. Znalazły się w nim mikroskopijnych rozmiarów gwasze (zadziwiająco nieprzystające klimatem do filmów, trochę kapistowskie, trochę ekspresyjne), rekwizyty do filmów (makabryczna, ale przyciągająca uwagę gablota z lalką i trąbką z „Renesansu") oraz zdjęcia, prywatne i z planów. Amatorska dokumentacja, ale z klimatem. Zainteresowały mnie tekturowe figurki do wycinania i składania z postacią pani Kabal, krwiożerczej heroiny jednego z pełnometrażowych filmów, w którym główną męską rolę gra wszechstronny Borowczyk.

Najciekawsze w tym silva rerum są drewniane rzeźby dźwiękowe. Mają wyraźnie dadaistyczny rodowód. Na przykład drzwi z serią kołatek, które samoistnie uruchamiają się po stuknięciu w pierwszą klapkę.

Wystawę ulokowano w Piwnicach zamku. Zanim widz do niej dotrze, radzę rzucić okiem na niewielki pokaz plakatów mistrza w Galerii Wejście (obok holu). Tuzin obiektów z lat 50. nie powala szczególną inwencją. Jednak od pierwszego spojrzenia nie ma wątpliwości, że autor wywodził się z polskiej szkoły plakatu. A to już coś znaczy. Borowczyk posługiwał się tymi samymi chwytami co inni nasi plakaciści jego pokolenia – kolażem, wyciętą fotografią i odręcznym pismem. Dawało to efekt „trzech s": skromnie, szlachetnie, surowo. Taki był punkt wyjścia dla wielu mistrzów gatunku. Boro nie miał czasu ani okazji wyszlifować własnej plakatowej stylistyki – wciągnął go film. Ale uwaga! Bez afiszów nie byłoby Boro animatora. Bo inspiracją do pierwszych genialnych miniatur filmowych były plakatowe kolaże.

Obsypany nagrodami „Był sobie raz" (nakręcony z Janem Lenicą w 1957 r.) zawiera przygody abstrakcyjnej formy wycinanej z kolorowych papierów, zderzonej z obrazkami ze starych magazynów. Ten sam tandem rok później stworzył „Dom", także wielokrotnego laureata krótkich form filmowych, w tym brukselskiego konkursu na Expo '58. Do nagrody wynoszącej 10 tysięcy dolarów (w PRL majątek niewyobrażalny!) pretendowało m.in. siedem polskich etiud, w tym „Dwaj ludzie z szafą" Romana Polańskiego i „Kineformy" Andrzeja Pawłowskiego. Po wygranej „Domu" – w polskim obozie zawrzało. Pomawiano jury, któremu przewodniczył Man Ray, o stronniczość – że stary dadaista trzyma stronę surrealizujących autorów.

Tymczasem oglądając dziś tę 14-minutową miniaturę, nie sposób nie zauważyć jej nowatorstwa. Na ekranie, w ciasnym kadrze pojawia się twarz Ligii Branice. Piękna, świeżo poślubiona małżonka Borowczyka dosłownie emanuje zmysłowością. To subtelna zapowiedź późniejszych, pełnych jawnego seksu dokonań reżysera. W „Domu" sfilmowane oblicze Ligii zostało skonfrontowane z obiektami wycinanymi i animowanymi. Nastrój podkreśla elektroakustyczna ścieżka dźwiękowa autorstwa Włodzimierza Kotońskiego. Filmowcy z Zachodu nie mogli uwierzyć, że tak awangardowy eksperyment sfinansowało socjalistyczne państwo.

Od tamtej pory Borowczyk zaczął podejrzewać rodaków o zmowę przeciwko swemu geniuszowi. Z biegiem lat przeobraziło się to w obsesję – czego dowodem literacka twórczość artysty.

Wystawa czynna do 31 marca

"Dzieła Borowczyka stworzone są dla człowieka o najwyższej inteligencji i kulturze. Z żalem i bólem trzeba ocenić, że we współczesnej Polsce miliony ludzi to ptasie mózgi" – oto opinia żony twórcy Ligii Branice pochodząca z tomu "Co myślę…", wydanego przez Oficynę Wydawniczą Rytm.

Opasłe tomiszcze jest podsumowaniem dorobku Borowczyka we wszystkich dziedzinach. Zawiera dziesiątki kadrów filmowych (animacje i filmy aktorskie) oraz reprodukcje prac i drobiazgów pokazanych w CSW.

Niestety, księga jest nie tylko przeglądem dorobku Boro. 120-stronicowy tekst jego wspomnień (niekiedy pisanych w trzeciej osobie, co daje krotochwilny efekt) gęsto przeplatają paszkwile na "wrogów" i "głupców". Dostało się Wajdzie, Zanussiemu i wszystkim "pseudokrytykom filmowym", wśród których pozytywne wyjątki to Michałek i Kałużyński. Obok pełnych jadu oskarżeń artysta zamieścił panegiryki na swoją cześć, na ogół pióra zachodnich krytyków i artystów. Powołuje się na prawo do samoobrony: "Żaden z tych tekstów nie został podany do wiadomości w mediach polskich. Zbrodnicza zazdrość i cenzura PAP!". I cytuje najbardziej pochlebne fragmenty. Niesmaczny koktail. mm

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„B. Boro. Borowczyk. Walerian Borowczyk (1923 – 2006)" – pełny tytuł prezentacji brzmi nieco cudacznie. Jej bohater zmarł w lutym dwa lata temu, w wieku 83 lat. O przyznanie mu miejsca na filmowym parnasie upomnieli się francuscy fani Boro (jak nazywano Polaka we Francji). Żeby portret był kompletny, przegląd filmów dopełnia wystawa najróżniejszych form jego artystycznej aktywności. Polską kuratorką jest Urszula Śniegowska z Kina.Lab.

Niewątpliwie mocną stroną wydarzenia jest filmowa część retrospektywy. Boro nakręcił około 50 animacji i 15 filmów aktorskich, pełnometrażowych. Mało które do nas docierały, a jeżeli, to na pokazach zamkniętych. Po „Opowieściach niemoralnych" (1974) okrzyknięto go mistrzem kina erotycznego. On sam nie był z tego tytułu zadowolony. Tłumaczył, że kręci filmy o mechanizmie snu. Nie pomogło. Pozycję erotomana ugruntowały nakręcone rok potem w Polsce „Dzieje grzechu". Gdy dekadę później wypominano mu współautorstwo „Emmanuelle V" (1986), wyjaśniał, że to moralnie nieszkodliwe, jarmarczne kino.

Pozostało 82% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił