"Last Night" to album muzyka, którego równie dobrze można nazwać klasykiem, co nowatorem.
Fantastycznie słychać to w „I Want To Move In Here”. Lekkie podkłady i klawisze budują wrażenie płynności, relaksują i nie pozwalają stać nieruchomo. Nagle w aksamitną kompozycję wdzierają się dynamiczne, połamane brzmienie i hiphopowe rymy. W takim połączeniu klubowej elegancji i ulicznej surowości jest coś zdumiewająco świeżego, choć już niejeden artysta podobnych zabiegów próbował. Utworom Moby’ego towarzyszą estetyczne wyczucie i klarowność. Amerykański muzyk kłania się epoce disco w otwierającym „Ooh Yeah”, gdzie wyraźnie nawiązuje do stylistyki Abby. „Everyday It’s 1989” to z kolei autorska interpretacja mocnych podkładów z muzyki dance popularnej na przełomie lat 80. i 90. Tyle że tendencje, które dziś wspominamy jako prymitywne, Moby wykorzystał dla stworzenia wysublimowanej kompozycji. Na dodatek wpisał w nią silny głos soulowej wokalistki.
Delikatniejsza jest „Sweet Apocaplypse”. W wyobraźni Moby’ego koniec świata dokona się subtelnie. „Alice” i „Hyenas” wnoszą nastrój melancholii i, jeśli wierzyć tytułowi płyty, który sugeruje, że jest ona zapisem wspomnień minionej nocy, te dwa utwory oddają jej mroczniejszą część. Noc uwalnia skrywane fantazje i uczucia dające o sobie znać w sennym „Mothers Of The Night” i „I’m In Love” – typowej kompozycji ze stopniowo narastającym napięciem. Im wyraźniejszy staje się rytm, tym silniejsze budzi emocje. W końcu następuje wybuch i wyciszenie. Ale noc jest długa, szczególnie w dyskotece – „Disco Lies” doskonale sprawdzi się na parkiecie. Brzmi jak pochwała zabawy, choć w rzeczywistości jest opowieścią o kłamstwie.
W muzyce klubowej kłamców i hochsztaplerów jest wielu, ale Moby nas nie oszukuje. Jego płyta to intymna, dopieszczona w szczegółach wizja, jednocześnie przystępna i wymagająca.