Zaczarował nas szaman gitary

Fiesta! Karnawał w Rio! Klimat Woodstock! Wszystko to nie wystarczy, by opisać rewelacyjny show Carlosa Santany w stolicy.

Aktualizacja: 28.06.2008 09:34 Publikacja: 28.06.2008 05:36

Zaczarował nas szaman gitary

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Latynoski mistrz gitary na pewno rozmawiał przed warszawskim koncertem z aniołami, bo to zawsze ma w zwyczaju. Tym razem jednak prosił je chyba o to, by przerwały burzę nad stolicą. Udało się! A gdy już wyszło słońce, krótkim filmem piętnującym przemoc i prześladowania polityczne wezwał nas do nowego spojrzenia na świat.

Muzyka nie jest dla niego tylko zabawą. To modlitwa o pokój. Odmawiał ją poczynając od zapowiedzi latynoskiego „Jingo”. Na telebimach tańczyli Indianie z Amazonii. Na scenie lidera wspierali muzycy grający na marakasach i przeszkadzajkach – chyba całe plemię! A gitara brzmiała słodko. Soczyste, gęste dźwięki płynęły z gryfu strumieniami, tworzyły kaskady i wodospady – niezapomniane pejzaże latynoskiej muzyki, charakterystyczne tylko dla mistrza Carlosa.

Powodem do rozczarowania mogły być dla niektórych partie wokalne. Od dziesięciu lat w nagraniu sesyjnych albumów oraz koncertowych DVD towarzyszą gitarzyście gwiazdy – Lauryn Hill, Rob Thomas, Chad Kreoger czy Eric Clapton. Na takim koncercie, jak ten w Warszawie, nikt ze sław się nie pojawia. Gdy rozpoczęło się „Life Is For Living”, na scenę z mikrofonem wybiegł wokalista, który radził sobie z piosenką, ale nie pokazywał nic specjalnego.

Nie musiał. Wystarczył Santana. Grał repertuar z pierwszych płyt i zachowywał się jak w Woodstock przed 40 laty – z gitarą w dłoniach, a wyglądał, jakby tańczył z wierzgającym, oszalałym wężem. Ani chwili nie dawał gryfowi wytchnienia: pochylając się nad nim, zaklinał go spojrzeniem i z prędkością światła przebierał palcami po strunach instrumentu. W studio ostatnimi czasy musi ulegać producentom – na scenie znowu może być sobą. Szamanem elektrycznych brzmień.

Słyszeliśmy kolejne utwory, ale ich motywy były tylko pretekstem do szalonych popisów, które wzmacniały organy Hammonda, bateria kongasów i trąbki. Santana ukrył twarz za rondem kapelusza i wielkimi okularami, ale grał z sercem na dłoni, najszczerzej i najlepiej jak tylko potrafił. Muzyka była wyznaniem miłości do świata i ludzi, aktem afirmacji życia. Sprawiała, że kula ziemska zaczęła wirować szybciej niż zwykle.

Dopiero, gdy słuchacze entuzjastycznie przyjęli dawne kompozycje, Santana zaczął grać nowsze hity. Usłyszeliśmy „Maria, Maria”, a jej bohaterka pojawiła się w projekcji teledysku. Podczas „Foo Foo”, utworu prostego jak meksykańskie ludowe zabawy, gitarzysta zachęcał, by pocałować dziewczynę lub kogoś stojącego w pobliżu. Kiedy krzyknął „Skaczcie” – widzowie na murawie przed sceną przypominali gigantyczne stado rozbrykanych kangurów, które uciekło z zoo. Dynamiczne, a jednocześnie melancholijne „Corazon Espinado” śpiewali już wszyscy.

W uwerturę „Black Magic Woman” Santana wplótł improwizowane fragmenty „The End” The Doors. Co dźwięk solówki – to perła! Finał kompozycji, czyli „Gypsy Queen” zaparł wszystkim dech niesamowitym popisem baterii instrumentów perkusyjnych. Wtedy przyszedł czas na „Oye Coma Va”. Porwałoby do tańca nawet stołową nogę. To był wstęp do „Smooth”. Dekadę temu pozwoliło Carlosowi powrócić na muzyczny top. Ale na finał zachował to, co ma najlepszego – „Soul Sacrifice”, którym w Woodstock zaczął swój ekstatyczny pochód przez sceny świata. Vivat Santana!

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"