To już ósma płyta wokalistki, poczynając od rockowo-bluesowego debiutu „Gemini” z 1994 r. Potem były albumy musicalowe, z nutą soulu i elektroniką. Najnowszy jest klasycznie poprockowy, gitarowy – co mnie cieszy.
A najbardziej to, że Kowalska znowu nagrała ostrą rockową piosenkę – „Miłość, trzeźwość i pokora”. Znalazł się w niej fragment, który przypomina ciszę przed gitarową burzą w „Whole Lotta Love” Led Zeppelin. Główny motyw ma wręcz punkową ekspresję, jest w nim siła najdzikszych utworów Pearl Jam. Zawdzięczamy ją w dużej mierze Ryszardowi Sygitowiczowi, niezapomnianemu gitarzyście Perfectu. Kowalska śpiewa o swoimi rozdarciu. Wydaje się jej, że potrafi wypić za trzech i wziąć się za trzech (mężczyzn!), po czym nagle zdaje sobie sprawę, że po raz kolejny zgubił ją brak pokory.
Także w balladzie „Baby Blues” Kowalska zwierza się ze zmiennych nastrojów: poczucie siły przechodzi nagle w kobiecą słabość. Przyczyna jest zawsze ta sama – narastający strach przed samotnością we dwoje, brak wiary w pojednanie i nieuchronny koniec. I tym razem kłania się klasyka rocka – jeden z motywów utworu brzmi jak parowe organy z „Strawberry Fields for Ever” Beatlesów.
Gdyby kompozycje Kowalskiej podzielić na nagrane pod wpływem nowej miłości albo jej końca, to „A ty, czego chcesz”, która opisuje rozstanie nad ranem, zalicza się zdecydowanie do tej drugiej grupy. Słuchając piosenki, można odnieść wrażenie, że chociaż wokalistce samej jest źle, to bez smutku i rozpamiętywania miłosnych rozczarowań żyć nie potrafi. Zmienność i huśtawka nastrojów stanowi napęd do pisania i śpiewania. Najlepszym tego przykładem jest „Niewzruszony”. Ta piosenka powinna się stać hymnem współczesnych singli – ludzi starających się żyć w stałym związku, ale w końcu decydujących się na samotność, bo łatwiej im ją znosić niż napięcia towarzyszące życiu we dwoje.
Im bliżej końca płyty, tym większe może być zaskoczenie. Akustyczna ballada „Jak słońca promień” opowiada o próbie pojednania. A finał to już niemal reklama miłości do grobowej deski. Niełatwej, ale godnej zachodu, a nawet cierpienia.