Dzieci tzw. rewolucji nowego rocka nie chcą się już bawić na swoich placach zabaw. Co tam alternatywa, żądają pierwszych miejsc na listach przebojów, pełnych sal koncertowych, kontraktów w wielkich wytwórniach. Roszczeniowość Kumki Olik bije tę Much czy Rentona. Czwórka małolatów wręcz prosi się o to, by utrzeć jej nosa. Rodzinne Mogilno najwyraźniej pomyliło im się z Manchesterem. Fryzury, garnitury, sesja okładkowa od niechcenia przy barowym jedzeniu – to wszystko jest tak blisko nurtu indie, jak tylko być może.

Ostatecznie jednak impertynencja okazuje się siłą kapeli. Dlatego, że idzie w parze z dużym talentem. Ich debiutancka płyta „Jedynka” trwa niewiele ponad pół godziny i od razu wiadomo dlaczego – nie uświadczymy na niej żadnych zapełniaczy czy pseudoartystycznych biadoleń. Porządny hałas, doskonale zrealizowany, umiejętnie wypośrodkowany między elektroniką a posprzęganymi gitarami. Przy tym po popowemu chwytliwy. Wokalista Mateusz Holak nie tylko wypracował sobie bezczelną manierę, noszącą wyraźne punkowe piętno, ale też napisał całkiem błyskotliwe teksty.

Podczas telewizyjnego wywiadu muzycy grupy Kumka Olik bez problemu wymieniali nazwy zespołów, które powinny się ich bać – Ścianka, Cool Kids Of Death, Myslovitz, Negatyw. Na razie można jednak odnieść wrażenie, że to wytwórnia Universal nalegała, by upchnąć ich przed jedną ze swoich gwiazd – Kasią Kowalską. Dziś otwierają przed nią koncert w Stodole.

4 kwietnia znów będą w Warszawie. Ponownie na drugim planie, tym razem w Proximie, jako support Brytyjczyków z The Subways. „Na dziś przestałem już marzyć, bo wieczór nie ma nic dla mnie, a jutro nie ma nic dla nas” – śpiewają panowie. Oby tylko słowo nie stało się ciałem.