Kiedy Bono z U2 myśli bez przerwy o tym, czym by tu jeszcze zadziwić świat, Eddie Vedder z kolegami po prostu grają mocne piosenki na scenie, którą zdobi skromny blejtram podświetlany tradycyjnymi światłami. U2 winduje ceny biletów pod pretekstem aukcji charytatywnej nawet powyżej 1000 euro – a Pearl Jam utrzymuje je na poziomie 40 – 50 euro. I nie chwali się, że część dochodu przeznacza na fundacje dobroczynne.
[srodtytul]W obronie fanów [/srodtytul]
Poważny stosunek do fanów i troska o to, by nie nabijać kabzy ich kosztem, od początku były naczelną zasadą działalności zespołu. Kiedy w 1991 r. Pearl Jam wydał premierowy album "Ten" – uważany obok "Nevermind" Nirvany za najważniejszą pozycję w historii rocka przełomu lat 80. i 90 – i sprzedał ponad 10 milionów egzemplarzy, w zaskakujący sposób zaczął kontestować własną popularność i zwyczaje show-biznesu.
Przed premierą albumu "Versus" (1993) muzycy nie zgodzili się na produkcję promocyjnych wideoklipów, by nie wcielać się w rolę maskotki MTV.Chcieli dotrzeć do ludzi słuchających muzyki świadomie. I zdobyli ich szacunek na całym świecie. Tylko w ciągu pierwszego tygodnia, pomimo braku wielkiej promocji, płyta rozeszła się w 950 tys. egzemplarzy.
Wynik był tym bardziej zaskakujący, że Pearl Jam zdecydował się na krok w amerykańskim show-biznesie samobójczy. Wytoczył wojnę Ticket-masterowi, monopolistycznej agencji dystrybuującej bilety. Oskarżył ją o zawyżanie cen wejściówek na koncerty, a także blokowanie dostępu tańszych agencji do amerykańskich stadionów, z którymi miała podpisane umowy na wyłączność. Wszyscy artyści mówili o tym po cichu, ale nie śmieli tego powiedzieć publicznie.