[b] Wychodząc na scenę, może się pani czegoś o sobie dowiedzieć? [/b]
[b]Urszula Dudziak:[/b] Wciąż jestem ciekawa. Jakbym szła na randkę w ciemno z facetem, któremu chcę się spodobać. Mam do zaoferowania coś fajnego, ale zawsze jest niepokój, czy się sprężę na tyle, żeby już po wszystkim powiedzieć: "Było dobrze", i wiedzieć, że ludzie czują się lepiej, jest im lżej.
[b]Nie wpada pani w rutynę? [/b]
Był taki niezwykły wieczór w klubie Filharmonia w Monachium, w latach 80. Zaśpiewałam bez trzymanki, poszłam na całość. Dotknęłam wtedy czegoś, co mnie wprawiło w niesamowity stan – boski, narkotyczny. Potem w garderobie pomyślałam, że gdybym miała na co dzień tak śpiewać i tak się otwierać, głosu i odporności wystarczyłoby na parę miesięcy. Ale okazało się, że nie mogę już bez tego uczucia żyć. Za każdym razem chcę, żeby się powtórzyło.
[b]A zdarza się, że scena więcej zabiera, niż daje? [/b]