Jazzowe trio, założone w 1999 r. przez Beate S. Lech, wokalistkę i kompozytorkę o polskich korzeniach, odbyło już muzyczną podróż do USA. Ich poprzedni album był inspirowany brzmieniami południa: wczesnym soulem i bluesem. Na najnowszym [link=http://empik.rp.pl/at-welding-bridge-belle-beady,prod58820322,muzyka-p]„At Welding Bridge”[/link] znalazła się muzyka drogi, inspirowana ruchem i wielkimi przestrzeniami.
[wyimek] [link=http://empik.rp.pl/at-welding-bridge-belle-beady,prod58820322,muzyka-p]Zobacz na Empik.rp.pl[/link][/wyimek]
Chwilami wydaje się, że słychać wpływy amerykańskiego folku albo bluesową nutę, ale to tylko delikatne sugestie. Powstała ich najsubtelniejsza płyta, spokojna i bardziej melancholijna niż poprzednie.
Norwescy muzycy nie grają „czystego” jazzu, każdy ich album jest mutacją chłodnych, skandynawskich kompozycji z innymi gatunkami, m.in. muzyką klubową. Jednak podstawa się nie zmienia: aksamitny głos Beate S. Lech, zawarte w tekstach niebanalne przeżycia i eteryczne aranżacje. A przede wszystkim klarowność – w utworach nie ma przepychu, dźwiękowej ciasnoty. Poszczególne instrumenty i śpiew zyskują, mogą zostać dostrzeżone.
Klimat albumu dobrze oddaje zamykający go utwór „Walk on Air” – spacer w powietrzu: niski głos Lech unosi się w pustce, jest jak most łączący rzadko rozrzucone dźwięki. Gitary łkają w tle, a wokalistka opowiada o kobiecie żywiącej się smutkiem i powietrzem. Początek płyty jest słodko-gorzki: „Diamond in the Rough” to historia nieoszlifowanego diamentu – kobiety, która nie zachwyca na pierwszy rzut oka. Opowieść Lech płynie gładko, instrumenty pauzują, pozwalając wybrzmieć słowom. W „Come Home” metaliczne gitary brzmią niepokojąco, towarzyszą nerwowemu czekaniu. To rejestracja wszechogarniającego poczucia pustki.