Na głównej scenie od pierwszego dnia serwowano elektronikę z ludzką twarzą. Taką, żeby można było przy niej potańczyć i przyjść w ciemno, bez uprzedniego półrocznego oswajania się z repertuarem.
[srodtytul]Królowie piątku[/srodtytul]
Gdy szwedzka wokalistka Robyn ogłosiła na wstępie, że jest „gotowa na demolkę” – nie żartowała. Pozostawała w nieustannym tańcu, skakała i oczywiście wykonywała kolejne numery do mocnego, bitego przez dwóch perkusistów rytmu. „Cobrastyle” miało zupełnie bigbeatową energię, „We Dance To The Beat” ewoluowało w ciekawy techno jam, zdarzało się czasem coś bardziej pikantnego – dzika partia klawiszy czy mocny rave’owy przerywnik – ale Robyn dostarczała głównie tego, co najbardziej cieszyło licznie przybyłych słuchaczy, czyli nieszkodliwego electropopu.
Z kolei z występu brytyjskiego Goldfrapp nie byli zadowoleni ci słuchacze, którzy spodziewali się melancholii charakteryzującej tę bardziej folkową część twórczości grupy. Tego wieczoru dostali głównie dyskotekę, acz – trzeba to przyznać – na dobrym poziomie. Zaaranżowany na dwa keytary flirt z kiczem lat 80. połączono z prawdziwym popisem Alison Goldfrapp.
[srodtytul]Mała wielka scena[/srodtytul]