Skandynawowie lubią opowiadać o codziennym życiu i ludziach, jakich można spotkać na ulicy. Potrafią im się przyglądać z odrobiną dystansu, ironii, ze specyficznym poczuciem humoru. Ale również z empatią i ciepłem.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,569416.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/wyimek]
Norweg Bent Hamer, twórca m.in. "Opowieści kuchennych", zrealizował "W drodze do domu" na podstawie opowiadań Leviego Hendriksena "Only Soft Presents Under the Tree". Mieszkańcy małego norweskiego miasteczka przygotowują się do nadchodzących świąt. Lekarz Knut ma spędzić Wigilię z żoną, ale dostaje wezwanie, aby przyjąć poród. Na świat przychodzi dziecko uciekinierów z Kosowa: Albanki i Serba, którzy zdecydowali się być ze sobą niczym współcześni Romeo i Julia.
Przyjaciel lekarza, Paul, nie może podnieść się po rozpadzie małżeństwa, zwłaszcza że żona nie pozwala mu spotykać się z dziećmi. Kobieta w średnim wieku czeka, by zjeść wigilijną kolację z kochankiem, który obiecał, że rozwiedzie się dla niej z żoną. Teraz Karin zrozumie, że ją okłamywał. Nastolatek Thomas, chcąc spędzić wieczór z muzułmanką, która mu się podoba, i jej rodziną, kłamie, że jest niewierzący i w jego domu nie obchodzi się świąt. Bezdomny Jordan zbiera pieniądze, żeby w Wigilię odwiedzić rodziców.
Hamer obserwuje tych ludzi w ciągu jednego dnia. Nie przypadkiem – w Wigilię. Święta to czas podsumowań, refleksji nad własnym życiem, otwarcia na sprawy najważniejsze. Czas marzeń o bliskości. Ale przecież nie można zamówić szczęścia w Internecie ani wymodlić go w kościele. Kolorowe lampki na choince nie zawsze przynoszą spokój. "W drodze do domu" to w gruncie rzeczy film o samotności i niemożności porozumienia się. O marzeniach, które rzadko się spełniają.