Debiut Australijczyka Davida Michôda należy do najbardziej gorących filmów sezonu. Zdobył już nagrody na amerykańskim festiwalu Sundance i polskim Cammerimage. Niewykluczone, że powalczy o Oscary. Zwłaszcza że zebrał znakomite recenzje. Według "New York Timesa" "Królestwo zwierząt" stanowi australijską odpowiedź na "Chłopców z ferajny".
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,576474.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/wyimek]
Michôd – podobnie jak Martin Scorsese – patrzy na mafijną rzeczywistość bez złudzeń. Nie tworzy mitologii. Nie mami, że bandyci uosabiają romantycznych buntowników łamiących zasady w imię nieskrępowanej wolności. To socjopaci. U Scorsesego byli straszni. Choć ze względu na swój groteskowy prymitywizm – nieodparcie śmieszni. Rodzina Codych u Michôda budzi wyłącznie przerażenie.
Debiutant z Australii buduje darwinowski obraz świata, w którym występują dwie formy życia: bezlitosnych drapieżników i zwierzyny łownej. Tak jak 17-letni Josh Cody (James Frecheville).
[b]Złowieszczy uśmiech [/b]