(Autoryzowana rozmowa z Krzysztofem Kolbergerem z 2005 roku, nigdy nie była publikowana)
[b]"Rz": Mówi pan o sobie: „Jestem pogodnym człowiekiem”. Nie kłóci się to z pana utrwalonym wizerunkiem romantycznym? Romantykiem powinny targać przeciwstawne namiętności. [/b]
[b]Krzysztof Kolberger:[/b] Od moich wielkich romantycznych ról minęło trzydzieści lat! Wykrzyczałem się już dosyć i uspokoiłem. To normalne‚ że człowiek się zmienia. Coraz częściej gram nie romantyków i amantów‚ ale postacie charakterystyczne. Na ogół poważnych facetów‚ choć niekoniecznie sympatycznych. Jak choćby szefa mafii w „Sforze” czy senatora w nowym filmie Leszka Wosiewicza „Rozdroże Caffe”. I aktorsko bardzo sobie cenię te mało romantyczne‚ nieświetlane postacie.
[b]Który to już film z Wosiewiczem?[/b]
Czwarty. Kiedyś umówiłem się z Leszkiem‚ że w jego filmach zagram zawsze‚ bo to on pierwszy obsadził mnie wbrew warunkom bohatera romantycznego – w „Kornblumenblau”. A potem grałem w jego „Kronikach domowych” i w serialu „Przeprowadzki”. Rola senatora‚ choć niewielka‚ to ciekawe zadanie‚ bo także wymaga grania wbrew moim fizycznym i psychicznym predyspozycjom. Postać to niepiękna i nie wystawia dobrego świadectwa naszej klasie politycznej. Ale nie szukałem podobieństw do konkretnego polityka. Na życzenie reżysera wykorzystałem w tej roli charakteryzację d’Annunzia z „Tamary”‚ która zewnętrznie całkowicie mnie odmienia. Jestem ogolony na łyso‚ mam brodę i wąsy. Natomiast jego cech osobowościowych szukałem w tekście i własnych ciemnych pokładach. Muszę powiedzieć‚ że kiedy zobaczyłem mojego senatora na filmowym plakacie wyborczym‚ sam się przestraszyłem i zapytałem: Czy ja taki jestem?