Rz: Dlaczego pan biega?
A dlaczego Polacy jeżdżą do Argentyny i przez miesiąc tańczą tam tango? Spotkałem ich, gdy byliśmy w Ameryce Południowej z „Oczyszczonymi" Krzysztofa Warlikowskiego. Muszę tam wrócić, bo zostawiłem niespełnioną miłość – nie poszedłem w Andy. Biegam od dziecka, również po górach. Moja ulubiona trasa to Karpacz – Szklarska Poręba w zimie. Wysiłek daje zastrzyki przyjemności. Jestem od tego uzależniony. No i satysfakcjonujący jest koniec.
A co się czuje na mecie?
Potrzebę powtórzenia. Tylko raz, po maratonie, ciężko zachorowałem. Wtedy myślałem, że następny bieg skończy się zawałem. Ale niezwykły był moment przejścia z „nie" do „tak". W jednej chwili lęk traci znaczenie. W samolocie zawsze przeżywam katusze, a po wylądowaniu zapominam. Mój ojciec przeżył upadek samolotu. Wrócił do domu w szoku, zaliczył męskie sufitowanie – duży, silny facet nagle położył się i wpatrywał w sufit. A potem opowiadał i to we mnie zostało. Słyszę te trzaski.