Nie tak często, jakbym chciała i mogła. Celebrytów stać na to, by pojechać na Haiti i spędzić tam pół roku, działając na miejscu w ramach programów pomocowych. Mnie nie. Muszę zarabiać, a zarabiam graniem koncertów.
Czy jednak była pani w Haiti po trzęsieniu ziemi?
Nie. Pojechałam tam tylko raz, mając 12 lat, na trzy tygodnie. Odwiedziłam na północy wyspy krewnych. Zapamiętałam Haiti jako piękne miejsce ze wspaniałą przyrodą. Choć urodziłam się i wychowałam w Kanadzie, zawsze uważałam się za Haitankę. Poczucie wspólnoty z muzyką, rytmem, smakami i zapachami... Wszystko tkwi w naszych genach, w DNA – pamięć miejsc, z których przyszliśmy, z których się wywodzimy.
Jak się pani czuła jako dziecko i nastolatka, dorastając w Ottawie?
Niby wszystko było w porządku, ale często dawano mi do zrozumienia, że jestem inna, że znajduję się poza grupą. To taki rasizm w białych rękawiczkach. Poza tym moja rodzina, która uciekła do Kanady przed dyktaturą Jeana „Papa Doca" Duvaliera w 1965 roku, miała inny system wartości niż Kanadyjczycy. Byłam bardziej pilnowana od rówieśników. A dzieci chcą być takie same, nie wyróżniać się.
Czy w pani rodzinnym domu słuchało się dużo muzyki?